― Wiesz... ― rzekł ostrożnie, nie patrząc mi w oczy. ― Wiesz, wydaje mi się, że mimo wszystko tak naprawdę lubisz mnie mniej, niż obiecujesz.

Pomimo fizycznego chłodu panującego na zewnątrz, nagle zrobiło mi się zimno też na sercu.

― Ale... jak to? Dlaczego tak myślisz? To nieprawda!

― Sam nie wiem... ― Nadal nie udało mi się złapać jego wzroku, kiedy wzruszył ramionami. ― Masz mnóstwo ciekawszych znajomych, prawda? W swoim domu, w Hufflepuffie. Podobno jest tam ciepło i przytulnie. Na pewno nikt nie jest tam tak okropny, jak my, Ślizgoni...

Zrobiło mi się potwornie przykro. Chwyciłem go nieśmiało za rękaw.

― Przecież wcale tak nie jest! Hej, podział na domy nic nie znaczy, ja... ― zająknąłem się. ― Inni z mojego domu chyba wcale nie lubią mnie tak bardzo... Co z tego, że też są Puchonami. To nic nie zmienia, jesteś najwspanialszym Ślizgonem, jakiego znam, pewnie najlepszym w historii szkoły!

Zatrzymaliśmy się. Wreszcie spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się ufnie.

― Naprawdę tak myślisz?

― Oczywiście, że tak!

― A więc... powiedz to.

Zaśmiałem się z poważnego tonu, jaki przy tym przyjął, bo zabrzmiał zupełnie jak taki nudny, sztywny dorosły albo jakiś profesor, ale na pewno to było tylko tak dla żartów. Pokiwałem szybko głową.

― Lubię cię!

― Bardzo?

― Bardzo, bardzo! Najbardziej z całej szkoły. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Położył chłodną dłoń na moim ramieniu i znowu się uśmiechnął, wyraźnie uspokojony. Skinął łagodnie swoją piękna głową.

― Cieszę się.

I ruszyliśmy dalej, co było dla mnie najlepszym znakiem, że faktycznie się nie gniewał. Jak on w ogóle mógł tak pomyśleć ― że go nie lubię? Przecież był taki wyjątkowy! Dobrze wyglądał i pilnie się uczył, nawet nauczyciele go lubili, ale nie był wcale nudnym kujonem. Był najbardziej charyzmatycznym chłopcem, jakiego poznałem, potrafił pięknie mówić. Czasami zastanawiałem się, skąd w ogóle bierze słowa, jakby długo się nad nimi zastanawiał. I jakby dokładnie wiedział, co chcę usłyszeć.

Żeby na pewno nie było mu przykro, przez resztę drogi opowiadałem mu żywo o tym, że chociaż poznaliśmy się zaledwie kilka dni temu, to ja czułem, jakbyśmy znali się całe życie, że przy nim chcę być jeszcze lepszym czarodziejem i osiągać tak świetne wyniki, jak on i że w ogóle to jestem przekonany, że nawet jak skończymy szkołę, to będziemy przyjaciółmi do końca świata i jeszcze dłużej. Chyba poprawiało mu to humor. Był małomówny, ale znowu łagodnie się uśmiechał, mróz w dodatku zdążył mu już zabarwić na czerwono policzki i nos, więc wyglądał tylko jeszcze bardziej jak taki baśniowy królewicz.

― To dla mnie prawie taki... zaszczyt, że się ze mną przyjaźnisz ― kończyłem cichutko swoją ożywioną mowę. Niemal w tej samej chwili znowu się zatrzymaliśmy, ale tym razem, jak się zdawało, był to cel naszej wędrówki. Poczułem, jak szybciej bije mi serce.

Staliśmy nad brzegiem jeziora. U stóp ciągle mieliśmy śnieg, na brzegu wystawały pojedyncze skałki, a część wody pokrywała gruba warstwa lodu. Horyzont wyglądał teraz wyjątkowo pięknie: słońce wyłaniało się zza chmur, barwiąc je łagodnym różem w taki sposób, że zaczynały przypominać watę cukrową, promienie odbijały się w niezamarzniętej części ciemnego jeziora. Las po drugiej stronie skrywała poranna mgła, zamek wyglądał stąd jak zabawka ustawiona na wysokim wzgórzu. Wszystko było takie jasne, spokojne i nadal uśpione, i tylko my dwaj łamaliśmy tę wszechobecną zasadę. Poczułem przez chwilę, jakbyśmy pozostali dwaj jedni na całym świecie. Jakby naprawdę nie było tu już nikogo. Oczarowany przeniosłem wzrok na mojego przyjaciela, zdając sobie sprawę, że patrzy na mnie z łagodnym uśmiechem.

Jezioro | Tom RiddleWhere stories live. Discover now