02

35 3 0
                                    

Louis

Papier był delikatny, nieco żółty i chropowaty. Notes, który wybrałem miał wyjątkowy zapach i tylko w takim mogłem tworzyć dzieła. Pióro świetnie pisało po takich kartkach, zostawiając trwałe ślady moich myśli.

Dopisałem ostatnią literę w powieści, do której pomysł przyszedł mi rok temu. Z zadowoleniem stwierdziłem, że czeka mnie kilka dni odpoczynku, nim usiądę do kolejnej książki. Potrzebowałem chwil tylko i wyłącznie dla siebie. Pisanie przestawało mnie cieszyć, bo przestawałem widzieć. Och, tak. Nie widziałem gestykulacji bohaterów, nie mogłem opisać ich ruchów.

Przestałem też słyszeć. Zgadza się.

Nie słyszałem dialogów. Oddechów. Szeptów. W tym roku wszystko wydawało się gorsze i mniej emocjonalne, choć każdego dnia budziłem się po to, by pisać.

Zamknąłem mocno oczy, czując jak serce dudni mi w piersi i zacisnąłem palce na blacie dębowego biurka. Wypalasz się, wiesz to – szeptał głos w mojej głowie, lecz jego nigdy nie chciałbym uwieczniać w powieści. Zostaniesz z niczym.

Powoli wstałem, mając wrażenie, że moje nogi drżą z emocji. Musiałem przytrzymać się biurka, by odzyskać równowagę. Nie byłem nieudacznikiem. Moje powieści czytały tysiące na całym świecie, a suma pieniędzy na koncie wciąż wzrastała. Książki te były moimi dziełami, osobistymi dziećmi, którym poświęciłem życie i dla których miałem umrzeć. Zachowywałem w nich przeszłość, żyłem w nich teraźniejszością i snułem plany o przyszłości. Bohaterowie byli żywi i naturalni. Emocjonalni. Uczucia były na pierwszym planie.

Aż do tego roku. Bałem się, że to, co oddam w ręce czytelnikom, nie zadowoli ich. Jednocześnie nie miałem siły poprawiać tej opowieści. Ona musiała zostać zamknięta. Raz na zawsze. W mojej głowie kotłowało się od kolejnych pomysłów, które zapewne wykorzystam, zaraz po tym jak odpocznę w samotności.

Zamknąłem notes i przycisnąłem go do serca. Stawiałem krok za krokiem, kierując się do wyjścia z ogromnego gabinetu. Wpadało do niego słońce przez wysokie okna. Miałem widok na jezioro, które należało do mnie i zawsze ta myśl poprawiała mi humor. Ten obiekt natury był zarezerwowany tylko dla moich oczu. Wyszedłem na korytarz, a notes zostawiłem na biurku, znajdującym się przy schodach. Celestine będzie wiedziała co ma z tym zrobić, gdy przyjdzie do pracy.

Spokojnym krokiem, czując, że właśnie zacząłem swój urlop, ruszyłem do kuchni, w której kiedyś urzędowała gosposia. Teraz to pomieszczenie zdane było na moją łaskę i mój brak talentu kulinarnego. Przystanąłem w progu, wpatrując się w białe, eleganckie szafki. Zostały zamontowane pięć lat temu, ale nie postarzały się ani o jeden dzień. Nikt nie chciał z nich korzystać. Nikt nie chciał tu zostać.

Jak zawsze, gdy wybijała ósma rano, podchodziłem do ekspresu i zaparzałem czarną kawę, którą słodziłem łyżeczką cukru. Mieszałem dokładnie trzy razy w białej filiżance, przytrzymując ją za złote uszko, a potem brałem kawę i wychodziłem przez drzwi tarasowe na werandę. Tak też zrobiłem dzisiaj.

Świeże powietrze Mooresville owiało moją twarz. Poczułem dreszcze chłodu. Miałem na sobie cienką, białą koszulę rozpiętą na kilka guzików pod szyją. Nie dbałem o to, by to zmienić. Odetchnąłem głęboko, przesuwając wzrokiem po pięknym horyzoncie. Promienie słońca odbijały się na tafli spokojnego jeziora.

Upijałem kawę małymi łykami, rozkoszując się jej smakiem. Słyszałem śpiew ptaków i szelest liści idealnie komponujących się w melodii. Muzyka natury koiła moje uszy. Przymknąłem oczy i westchnąłem. Dawno nie czułem się tak odprężony. Póki nie przyjdzie mi do głowy nowy pomysł, będę mógł skupić się tylko na sobie. Chociaż z drugiej strony nadmierne myślenie nie było dobrym rozwiązaniem. Pewne aspekty rzeczywistości uderzały we mnie z mocą tira i rujnowały porządek.

Wróciłem do domu, słysząc stukot obcasów. Po drodze odstawiłem filiżankę do zmywarki i wyszedłem na spotkanie z Celestine. Moja zdolna asystentka była, jak zawsze, punktualna. Pracowała dla mnie od dwóch lat i załatwiała wszystko, bez zarzutów. Od kiedy w domu mieszkałem sam, robiła jeszcze więcej i nigdy nie protestowała. Zajmowała się zakupami, rachunkami i pocztą. Była niezastąpiona.

– Dzień dobry, panie Tomlinson. – Uśmiechnęła się do mnie.

– Dzień dobry, Cece. – Wskazałem na stolik.

Podążyła wzrokiem w tę stronę i wzięła do ręki notes.

– Zakończył pan książkę? To cudownie – ucieszyła się.

Kiwnąłem jedynie głową, nie odrywając od niej wzroku. Dzisiaj rozpuściła rude włosy na ramiona i założyła jasnofioletową sukienkę ze złotym paskiem. Pięknie wyglądała. Lubiłem obserwować kobiety i zwracać uwagę na szczegóły. To później bardzo pomagało w mojej pracy.

– Dzisiaj zacznę korektę – zapewniła się i skierowała w stronę korytarza, gdzie znajdował się jej gabinet.

Podszedłem do schodów.

– Celestine – powiedziałem, nie odwracając się.

Wszedłem na pół piętro, gdy usłyszałem, że idzie za mną.

– Tak?

Uniosłem rękę i dałem jej sygnał, by udała się ze mną. Wiedziała gdzie. Wiedziała po co.

Celestine potrafiła dać mi mnóstwo chwil upojenia. Traktowała to jako obowiązki i akceptowała, że przychodziłem do niej, gdy odczuwałem potrzebę wyżycia się. Nigdy nie wykorzystałbym kobiety bez jej zgody. Natomiast Cece nie chciała odmawiać, bo jej się to podobało. W grę nie wchodziły żadne uczucia i dobrze o tym wiedziała. Ale Cece nie potrzebowała uczuć i słodkich snów – również była zepsuta.

Patrzyłem, jak faluje nade mną, pracując biodrami. Dyszała i pojękiwała, opierając dłonie na moim torsie. Pomagałem jej się poruszać i czułem coraz większą przyjemność. W końcu mogłem oddać się całkowitemu relaksowi, nie zerkając na zegarek, by wracać do obowiązków.

– Jeszcze, Celestine – szepnąłem. – Daj mi wszystko. Należysz do mnie – dodałem, patrząc na nią. Wbiłem palce w jej biodra i zapewne zostawiłem na nich siniaki. Nie dbałem o to.

– Tak, panie Tomlinson... – wydyszała i odchyliła głowę do tyłu.

Spełnienie przyszło niedługo później. Gdy Cece dochodziła do siebie, wstałem i zapaliłem papierosa. Nie zwracając uwagi na porozrzucane ubrania, które później zostaną posprzątane, przeszedłem w stronę starej komody. Wyjąłem z niej ulubiony aparat fotograficzny i odwróciłem się do rudowłosej asystentki.

– Tak jak zawsze? – zapytała, odgarniając włosy z twarzy.

– Tak. Naturalnie.

Zaczęła pozować. Za każdym razem zdjęcia wychodziły inaczej. Zbierałem je i oglądałem, a potem z łatwością opisywałem kolejne zbliżenia bohaterów oraz cechy zewnętrzne kobiet. Celestine niesamowicie pomagała mi w pracy. Za to jej płaciłem.

– Odwróć się – rozkazałem, wypuszczając dym z ust.

Zaciągnąłem się ponownie, a ona zdążyła zmienić pozycję. Zapamiętywałem każdy ruch i gest. Nowa książka pobije wszystkie poprzednie. Będę musiał tylko stworzyć odpowiednią, powalającą fabułę.

MANIQUI [Louis Tomlinson, psycho]Where stories live. Discover now