Rozdział 1

5.4K 262 167
                                    

ROZDZIAŁ EDYTOWANY X

- Wyjdź - warknąłem na szatynkę. Pośpiesznie podniosła się z łóżka i niezdarnie zebrała rzeczy. Zakładała ubrania, nie mając odwagi na mnie spojrzeć. Miałem wrażenie, że wolniej się nie da.- Szybciej - popędziłem ją. Kieliszek, który trzymałem wylądował na ścianie tuż obok jej głowy. Pisnęła głośno wystraszona. Zlustrowałem ją chłodnym wzrokiem. Dziewczyna stała przy drzwiach, już gotowa do wyjścia. Wyglądało na to, że waha się. Chyba chciała coś zapytać. Kiedy ja chciałem, żeby już się ulotniła.

- Czego? - westchnąłem zirytowany.

- Ja...- przygryzła wargę, przytrzymując porwaną koszulę. Ubyło jej na guzikach. No cóż. Wróciłem wzrokiem do jej twarzy. - Nie zwolni mnie pan z pracy? - spytała szeptem.

- Nie - wywrociłem oczami, poprawiając poduszkę pod plecami. - Wyjdź stąd. Więcej odpowiedzi nie udzielam - powiedziałem.

Dziewczyna pokiwała głową i założyła szpilki. Później opuściła pomieszczenie.  Opadłem na łóżko z głęboki westchnięciem.

  - Jestem skończonym draniem.- powiedziałem do siebie.- Ale takie są moje zasady.- uśmiechnąłem się do siebie i wstałem kierując się w stronę barku. Wyjąłem czerwone wino i nalałem do dużego kieliszka.      Zacząłem błądzić po pokoju, aż w końcu zatrzymałem się przy ścianie, która była cała ze szkła. Przede mną rozpościerał się widok Nowego Yorku o wchodzie słońca.

 - Pieprzona Vivienne.- warknąłem i mocniej ścisnąłem kieliszek. Zamoczyłem język w czerwonym płynie.- Czy ona nie rozumie, że ja nigdy nie zapraszam nikogo na noc? A ona musiała się tu wpieprzyć i zostać.- zacząłem mówić do siebie cały czas popijając wino. Słońce powoli unosiło się nad linie horyzontu oznajmiając, że w Nowym Yorku nadchodzi godzina 6. Ruszyłem w kierunku schodów. Wspiąłem się na górne piętro mojego apartamentu i wszedłem do garderoby.

 - Garnitur?- zacząłem przeglądać półki w wielkim pomieszczeniu. Marynarki w różnych kolorach, krojach i na różne okazje wisiały obok siebie, szafa była podświetlana niebieskimi, ledowymi żarówkami. Obok na półce były poukładane wyprasowane spodnie, a po drugiej stronie pomieszczenia koszule. Najwięcej było białych, jednak posiadałem również jasnoróżową, błękitną, dwie czarne, a nawet czerwoną. W duszy dziękowałem mojej gosposi, za to, że dbała o porządek w moim mieszkaniu. W sumie, po to ją wynająłem, ale nadal dziwiło mnie to, że nadal ze mną wytrzymała. Jestem niezłym bałaganiarzem. Ufałem jej, jak nikomu. Kobieta, około 50 lat, miła, przyjemna. Jako jedyna znała kod do windy. Przeważnie przychodziła do mnie, gdy byłem w pracy.- Dzisiaj nie.- podszedłem do kolejnych drzwi, tym razem rozsuwanych i otworzyłem je. Zacząłem szukać zwykłego T-shirtu i jeansów. Nagle zobaczyłem czerwone spodnie z szelkami. Na mojej twarzy pojawił się grymas, na dawne wspomnienie.

 - Louis, nie jesteś już tym bezbronnym nic nie znaczącym dzieciakiem w kolorowych spodniach.- powiedziałem do siebie i wyciągnąłem to co zamierzałem. Wziąłem czarne vansy i skórzaną kurtkę.  Miałem już wychodzić, ale ostatni raz spojrzałem na czerwone spodnie.

 - Po jaką cholerę ja je tutaj trzymam?- szepnąłem i zamknąłem za sobą drzwi.

Rules Where stories live. Discover now