17.

7.1K 306 159
                                    

12 kwietnia, rok siódmy.

Siedziałam przy kominku z kubkiem gorącej herbaty. Patrzyłam jak ogień cichutko strzela. Podciągnęłam stopy pod swoją brodę. Byłam strasznie zmęczona lecz zdrowa. Poczułam jak kanapa się ugina. Odwracając wzrok w stronę osoby delikatnie się uśmiechnęłam widząc profesora Dumbledore'a.

— Witam pana panie profesorze. — mówię spokojnie z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. — Jakieś nowe wieści? — pytam już tym razem mniej wesoło.

— Witam Alice. — spogląda swoimi zmęczonymi oczyma w moją stronę. — Szczerze? Jest coraz gorzej. — po chwili sięga dłonią do swojej kieszeni z której wyciąga cytrynowe dropsy.

Małe opakowanie wyciąga w moją stronę, a ja grzecznie biorę jednego, którego po chwili wkładam do ust. Wykrzywia się lekko przez co uśmiech dyrektora poszerza się.

— Za to je lubię. Są strasznie kwaśne. — sam po chwili wkłada nie jednego lecz dwa. — Harry znalazł już większość Horkruksów. — chowa pudełeczko do kieszeni. — Wychodzi na to, że wojna czarodziejów jest nieunikniona.

— Wiem.. — przeraża mnie wizja wojny lecz wezmę w niej udział. Nie ma innego wyjścia. — A.. wiadomo co z Draconem? — pytam niepewnie spuszczając wzrok. Ten blondasek nieźle zakręcił w moim życiu. Mimo wszystko bardzo się o niego martwiłam. Coś między nami zaiskrzyło i on także o tym wiedział. Chciałam dowiedzieć się tylko czy jest cały i zdrowy.

— Doniosły mnie słuchy, że jest cały. — odetchnęłam z ulgą słysząc słowa profesora. — Dzisiaj wracam do Hogwartu. Musimy się przygotować. — wstaje powoli.

— Ja także wracam. — zrywam się szybko z kanapy. Zbyt szybki ruch spowodował zawrót w mojej głowie.

— Nie Alice. Musisz zostać. Dopiero do poczułaś się lepiej, a mimo wszystko jeszcze nie wyglądasz za dobrze.

— Nie ma takiej opcji. Uczyłam się tam. To mój dom. Tak naprawdę jedyny dom. Muszę go bronić. — patrze prosto w jego oczy.

— Już wiem dlaczego Tiara przydzieliła cie do domu lwa. — odpowiada. — W takim razie do zobaczenia. — odchodzi powoli i znika zza drzwiami.

* * *

2 maja, Bitwa o Hogwart

Szkoła zamieniła się w istne pole walki. Zaklęcie wytwarzane przez większość czarodziejów, które broniło zamek prysnęło jak bańka mydlana. Nie pozostało nic innego jak walka o to co nasze. W biegu widziałam Golden Trio, a także Malfoy'a. Znajdowałam się na pustym korytarzu słysząc dźwięki walki i walących się gruzów. Szlam uważnie rozglądając się z różdżką w gotowości. W drugim końcu spostrzegłam tak dobrze znaną mi postać.

Draco.

Do moich oczu dotarły łzy. Widziałam jak na mnie patrzył tymi swoimi stalowymi tęczówkami. Dla większości były to tęczówki wyrażające chłód, obojętność. Lecz nie dla mnie. Dla mnie były najlepszym co mnie w życiu spotkało. Ruszyłam w jego stronę biegiem. On także. Zderzając się z nim mocno się w niego wtuliłam. On mocno mnie przytulił, a po moich policzkach zaczęły lecieć łzy. Chciałam by mnie nie puszczał lecz ten musiał.

— Obiecaj mi, że po tym wszystkim będziemy razem. — wyszeptał dotykając moich policzków. — Obiecaj mi, że będziesz uważać, rozumiesz? — wyszeptał, a po jego policzkach zaczęły lecieć łzy.

— Muszę bronić mojego domu. Muszę walczyć, ale obiecuje. Po tym wszystkim będziemy razem. — spojrzał w moje oczy i namiętnie mnie pocałował. Zaczęłam oddawać pocałunek przyciągając go jeszcze bliżej.

— Będziesz moją panią Malfoy. — wyszeptał ze szczęściem w głosie. — Muszę wracać. — pocałował mnie w czoło po czym już nic nie mówiąc pobiegł.

Ja otarłam łzy wychodząc z korytarza wkraczając na pole bitwy. Z wyciągniętą różdżką odpychałam ataki razem z Fred'em. W oddali spostrzegłam moich rodziców. W tym momencie nieznany mi Śmierciożerca wymierzył swoją różdżkę w mur i wypowiedział zaklęcie Bombarda Maxima. Po chwili mur runął, a ja usłyszałam tylko krzyk mojego brata i zobaczyłam ciemność.

P.O.V. Alex

Walczyłem przeciw swoim. Strasznie mnie to bolało. Lecz musiałem. W tym momencie dobiegłem do moich rodziców. Zauważyłem moją małą Alice. Chciałem do niej podbiec i mocno przytulić. Wiem co było między nią i Malfoy'em i z całego serca im kibicowałem. Spostrzegłem jednego ze Śmierciożercy, który kierując różdżkę w stronę muru przed którym stała moja siostra, jeden z rudych bliźniaków i kilku innych. Krzyknąłem w jej stronę i ruszyłam biegiem widząc jak gruzy leciały w ich stronę. Lecz za późno. Gruzy pochłonęły wszystkich. Wszystkich. Wrzasnąłem krzykiem odpychając kamienie na bok. Moi rodzice oraz Molly widząca wszystko dobiegli do mnie i zaczęli mi pomagać. Cały roztrzęsiony spojrzałem na zamknięte oczy mojej siostry. Mojej malutkiej Alice. Wygladała jakby spała. Z mojego gardła wydobył się krzyk. Po chwili usłyszałem szloch Molly, która przytulała ciało swojego syna. Moja matka tak samo mocno utuliła swoją córkę. Odwróciłem wzrok w bok i dostrzegłem Dracona. On widząc Alice zamarł. Podbiegł do nas i klęknął przed nią. Widział jej zakrwawiony policzek i zamknięte oczy. Mocno wtulil się w nią.

— Obiecałaś mi.. Obiecałaś mi słyszysz?! Wstań!— wpadł w szał. Zaczął głośno płakać. Moja matka mocno go przytuliła, a ja wstałem razem z Molly. Wymierzyliśmy swoje różdżki w stronę tego, który przyczynił się do śmierci naszych najbliższych. Zielony strumień poleciał w jego stronę. Po chwili opadł całym ciężarem na brudną posadzkę. Od tej chwili walczyłem po stornie, po której powinienem od początku.

P.O.V. Draco

Chciałem zobaczyć Alice. Spostrzegłem jej matkę klęczącą na ziemi i przytulającą jakąś postać. Zmarszczyłem brwi. Podeszłem bliżej i zamarłem. Moje serce w tym momencie pękło. W jej ramionach leżała Alice. Moja Alice. Moja przyszła żona. Podbiegłem i mocno ją przytuliłem przykładając ucho do jej serca. Już nie biło.

— Obiecałaś mi.. Obiecałaś mi, słyszysz?! Wstań! — nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Byłem zdruzgotany. Kobieta mojego życia umarła. Obiecała mi. Obiecała, że będziemy razem.

Zrozpaczony do końca wojny walczyłem przeciw Voldemortowi.

Królowa KawałówWhere stories live. Discover now