1. Pierwszy kamień

351 35 123
                                    

Pojedyncze błyski przeszywały co chwilę niemal czarny nieboskłon. Wysiadający na peron uczniowie drżeli przy każdym głośniejszym grzmocie, przypominającym starszym rocznikom ryk cierpiącego smoka. Co poniektórzy, możliwe, iż przyszli magizoolodzy, rozglądali się nerwowo, wyszukując zagrożenia. Ale niczego nie widzieli poza ciężkimi chmurami, które kłębiły się, tworząc wrażenie, jakby zaraz miał wyłonić się spomiędzy nich kolejny potwór. Prawdopodobna zmora Hogwartu, jeszcze groźniejsza od poprzedniej. Jednak nic takiego nie miało mieć miejsca. Nie tym razem.

Pansy cierpliwie czekała aż większość osób opuści pociąg. Wystarczyło jej to, że już teraz była w stanie dostrzec spojrzenia pełne obrzydzenia lub wskazujących ją sobie palcami nastolatków. Choć w zasadzie każdy siedzący w przedziale otrzymywał właśnie takie reakcje uczniów.

Zdrajcy domu, byli Śmierciożercy, tyrani. Tym właśnie dla nich byli.

Zacisnęła palce na różdżce wykonanej z jasnobrązowego drewna, dzięki czemu była w stanie po raz kolejny prześledzić wszystkie żyłkowate wypukłości, jakie ta posiadała. Każda nierówność zdawała się pulsować, przenosić cienkimi kanalikami magię po całym drewnie – tak jak tętnice po organizmie człowieka. Nawet Malfoy przyznał, że krew wróżki okazała się ciekawym rdzeniem, jak na różdżkę dla kogoś tak zgorzkniałego i przegniłego moralnie jak głowa rodu Parkinson.

Kobieta niemal natychmiast poluzowała uścisk na drewnie głogu, nie będąc w stanie określić, skąd pochodziły zimne dreszcze obiegające jej ciało. Gwałtownie wstała, kierując się bez słowa w stronę wyjścia z przedziału. Wszystkie korytarze były już niemal opuszczone, lecz tym razem wolała unieść po raz kolejny brodę i stworzyć iluzję. Siebie z przeszłości, tej dziewczyny, która pyszniła się od każdego rodzaju spojrzeń, jakimi ją obdarowano.

Choć czy i tak do końca było?

Stawiała kroki z niemal idealnymi odstępami, wystukując przy tym pewien rytm. Do samotnych uderzeń zaraz dołączyły kolejne, tym razem dwa. Ktoś bardzo szybko się do niej zbliżał, co była w stanie po chwili potwierdzić. Ciężka dłoń spoczęła jej na ramieniu, zmuszając do zatrzymania się w wąskim przejściu.

— Czemu mnie nie obudziłaś?

— Miałam nadzieję, że pozbędę się choć jednego problemu, Rune. — Uniosła ręce, aby rozłożyć je na wysokości twarzy. Uśmiechnęła się jednak, zachęcając chłopaka do dalszej rozmowy. Nie spieszyło jej się specjalnie na ulewę, ani tym bardziej do Testrali. Zdecydowanie to ich bała się bardziej.

Puchon uniósł brwi w rozbawieniu, przeczesując palcami swoje niemal szare loki. Żółty kolor na krawacie i ściskających przedramię sznurkach oraz chustach, zdecydowanie podkreślał brąz tęczówek, którymi ten aktualnie powoli badał twarz Parkinson.

— Aj, to nie było miłe. Co z tą kochaną wakacyjną Pans, przynoszącą mi śniadanie do łóżka? — Chwycił się w końcu teatralnie za serce, posyłając przyjaciółce jeden ze swoich szerokich uśmiechów.

Te równe, białe zęby zdecydowanie nie obyły się bez pomocy magii – a przynajmniej tak starała się pocieszać Ślizgonka.

— Nie wiedziałam, że śniadaniem jest dla ciebie chluśnięcie wodą w twarz...

— Ale z kubka! — kobieta obdarowała go spojrzeniem pełnym politowania i bez zbędnych słów ruszyła w stronę rozsuwanych drzwi, za którymi zniknęła w tej też chwili para Krukonów, wcześniej widocznie im się przypatrujących. Tyle dobrze, że uczniowie Ravenclawu nie byli tak chętni do plotkowania i wszczynania o te plotki wojen, co uczniowie z domu Godryka. — Doceniam to, iż w poszukiwaniu go doprowadziłaś kuchnię do stanu zwanego przez moją matulę "olaboga, tu był napad".

Moja aspazja || PansMioneWhere stories live. Discover now