Prolog

30.9K 959 156
                                    

Grudzień, rok 2006

- Co do...

Stanęłam jak wryta rozglądając się wkoło. Fakt, była już pierwsza w nocy i dla takich śpiochów, jak ja była to już stanowczo zbyt późna pora, jednak dałabym sobie rękę uciąć, że coś jest nie tak.

Odetchnęłam powoli, próbując się uspokoić. Tak naprawdę to cała droga była całkiem przyjemna. Nie spotkałam nikogo dziwnego, a z moim „szczęściem" jest to wręcz niebywałe.

Zdjęłam słuchawki, z których właśnie wydobywały się pierwsze dźwięki piosenki Linkin Park.

I co teraz?

Droga, którą miałam dojść do bloku w którym mieszkała Ola wraz ze swoją ciotką jakimś cudem zniknęła. Może nie tyle, że zniknęła, ale na jej miejscu został postawiony szczelny płot za którym najwidoczniej zaczęto jakąś budowę. Jeszcze parę dni temu tego wszystkiego tu nie było. Ola wspominała coś o nowym wieżowcu, który ma powstać na jej osiedlu, ale budowy miały się zacząć dopiero na wiosnę. Więc albo zaczynałam mieć omamy, albo naprawdę się zgubiłam.

Świetnie. Idealnie. Wręcz genialnie.

Pierwsza w nocy, a ja w najlepsze włóczę się po mieście w poszukiwaniu przygód. Mogłam zostać w przytulnym domu, z mamą piekącą piernika w kuchni, z tatą oglądającym jakiś odmóżdżający program, z bratem żyjącym, aby uprzykrzać mi życie. Gdybym nie przyjechała do Warszawy pewnie już dawno leżałabym w ciepłym łóżeczku czytając drugą część Bridget Jones. Po raz kolejny. Osobiście nie widziałam w tym nic złego, czego nie można powiedzieć o mojej matce. Od zawsze wolała ludzi szybkich, pewnych siebie i biorących wszystko w swoje ręce, a nie takie wieczne romantyczki, które czekają na księcia na białym rumaku, a taką osobą była jej ukochana córeczka. Czyli ja. A z tą ukochaną to żart.

Będąc już bardziej obiektywną to mama była specyficzna. Wieczne narzekanie i ironizowanie było jej sposobem na życie.

Poczułam przeszywający mróz. Kto to widział takie temperatury w listopadzie. Wzdrygnęłam się i wyjęłam komórkę. Szybko wybrałam numer Oli.

Zabiję ją. Prosiłam, żeby po mnie wyszła bo jeszcze nie znam tak dobrze Warszawy jak ona, ale stwierdziła, że ma dla mnie niespodziankę, którą nie jest w stanie przygotować, jeśli po mnie przyjdzie. Ale co mi po tej niespodziance, kiedy aktualnie znajduję się w jakieś ciemnej dziurze i nie zanosi się, aby było lepiej.

- Gdzie ty jesteś? - syknęła na powitanie.

Uśmiechnęłam się kpiąco walcząc z chęcią użycia wulgaryzmu.

- W pobliżu twojego bloku natknęłam się na ogrodzenie i nie mam pojęcia co się dzieje.

- Cholera - mruknęła - zapomniałam ci powiedzieć.

- Zauważyłam. I którędy mam teraz iść? - spytałam.

- Masz dwie opcje.

- Która jest szybsza?

Westchnęła w odpowiedzi.

- Nie sądzę, że ci się spodoba. Musiałabyś przejść przez płot, iść cały czas przed siebie, jak napotkasz parę dźwigów i takie tam rzeczy to idź dalej po linii prostej, aż w końcu dojdziesz do następnego płotka i też przez niego przeskoczysz. Wtedy już zostanie ci tylko parę metrów do mojego mieszkania.

Skrzywiłam się. Wdrapywanie się po ogrodzeniach w tych ciuchach? Ledwo co mogłam zgiąć rękę w pół - miałam tyle warstw na sobie, a co powiedzieć bawić się w kaskadera.

(nie)zaplanowaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz