Rozdział 30

5.3K 599 36
                                    

Noc była dziwnie głucha i cicha. Policyjne syreny ucichły, samochody jakby przestały jeździć, a ludzie nie wracali z imprez. Warszawa... opustoszała.

Wsadziłam zmarznięte dłonie w kieszeń i przyspieszyłam, mając nadzieję że jakimś cudem znajdę się w mieszkaniu szybciej niż przypuszczałam.

Park przez który właśnie przechodziłam był skrótem do domu. Wcześniej, w mojej głowie rozbrzmiał surowy głos ojca „Kto sobie drogi skraca, ten do domu nie wraca.", ale po chwili tylko uśmiechnęłam się lekceważąco i uznałam, że czym szybciej w ciepłym domku, tym lepiej.

Poza tym, chyba wyczerpałam limit pecha na całe swoje życie.

A teraz... teraz zaczynało mi się układać.

Dobra praca, wszyscy byli cali i zdrowi, dziewczyny sobie radziły i po raz pierwszy od bardzo dawna dla odmiany to moje życie uczuciowe kwitło.

Spotkania z Mateuszem były miłe, wesołe i... niezobowiązujące. Czyli takie, jakie chciałam, aby były. On się we mnie nie zakochiwał, ja w nim też nie i po prostu cieszyliśmy się chwilą. Nawet nie sądziłam, że oprócz tego jednego razu coś jeszcze się wydarzy, ale najwyraźniej jemu też to pasowało. Więc czemu miałam z tego rezygnować? Czegoś, co daje mi radość?

Pokręciłam głową na swoje myśli.

Mateusz Jezierski dający mi radość, chyba sam diabeł by nie wymyślił takiego scenariusza. Mateusz Jezierski, którego z całego serca zaczynałam lubić i szanować. Mateusz Jezierski, który oprócz sypiającego ze mną faceta staje się moim przyjacielem. No, a przynajmniej coś w tym stylu.

- Pomóż – usłyszałam nagle szept pełen rozpaczy.

Nie zwalniając kroku rozglądnęłam się wkoło uważnie.

Nikogo tu nie było, głupia.

Po prostu zaczynałam fiksować od tych koszmarów nocnych.

- Musisz mi pomóc!

Odwróciłam się gwałtownie, słysząc głos mężczyzny tuż za sobą.

Pusto.

Potrząsnęłam głową i znów chciałam ruszyć, kiedy przed moim nosem wyrósł...

Bielski.

Ireneusz Bielski. Rozglądał się na boki, tak jakby przed czymś uciekał. W pewnym momencie jego zielone oczy skupiły się na mnie i zauważyłam w nich najzwyklejsze przerażenie.

- Ja... nie mogę – wyjąkałam ledwo słyszalnie.

Rozdziawiłam buzię nie mogąc oderwać od niego oczu. Od Ireneusza Bielskiego, nieżyjącego już osiem lat. Wyglądał tak samo. Tak samo, jak w dniu jego śmierci. Ale jego spojrzenie...

Nie było w nich zrozumienia tak, jak wtedy. Tym razem wpatrywał się we mnie z szokiem, strachem, zaciętością i przede wszystkim, ogromną chęcią przeżycia.

On chciał żyć.

- Ty coś wiesz! - wysyczał, a z jego nosa nagle pociekła krew. Nie zwrócił na to uwagi, wyciągnął ręce w moją stronę na co zareagowałam szybkim unikiem. Wyminęłam go i pobiegłam przed siebie. - Słyszysz?! Ty coś wiesz!

Stanęłam gwałtownie, kiedy Bielski znów zmaterializował się przede mną.

Cholera, to jakieś pieprzone Dziady część druga!

(nie)zaplanowaneWhere stories live. Discover now