Rozdział 10

41 2 0
                                    





   Delikatny szum drzew i powiew lekkiego, chłodnego wiatru koił nerwy lepiej, niż można sobie wyobrazić. Liya wjeżdżając pomiędzy drzewa nagle zapominała o sprawach przyziemnych, odlatując w świat odległy od rzeczywistego. Każdy pojedynczy kwiat, przelatujący ptak, szelest liści, wysoko w koronie drzew - wprowadzał harmonię do jej umysłu. Jechała na grzbiecie swojego ukochanego konia, delikatnie kołysząc się w siodle i wsłuchując się w piękno otaczającego ją świata. Idealna pogoda by pognać przez leśne trakty, i ścigać się z wiatrem aż do ostatniego dębu na granicy Ziemi Malvina. Tego dnia, las wydawał jej się bardziej intensywny. Wszystkie zmysły bardziej wyostrzone, odczucia spotęgowane. Czuła się niesamowicie.

Wyobraźnia przeniosła ją w inny czas i w inne miejsce, dlatego za pierwszym razem nie usłyszała pytania skierowanego w jej stronę. Uniosła głowę i spojrzała zmęczonym wzrokiem przed siebie. Nie było jej dane w ciszy przebyć drogi do chaty. Było to po prostu nie wykonalne mając za plecami pięciu dorosłych mężczyzn, wywiercających dziurę w jej plecach. Przeszkolona w sztuce ukrywania się i maskowania od razu wyczuła, że jest przez nich obserwowana. Nie była tylko pewna, jakie to były spojrzenia - ciekawskie, strachliwe, wesołe, złe czy może pożądliwe?



Wzdrygnęła się odrzucając ostatnią myśl i w końcu odwróciła się do rozmówcy. Był nim irytujący Książę, który prawie zniszczył życie jej przyjaciółki. Spojrzała na niego pytająco, udając że wcale nie zdenerwowała jej ich obecność ani perspektywa spędzenia z nimi nocy pod jednym dachem. Wewnątrz wrzała z wściekłości, jednak nie pokazała nawet krzty uczucia. Sztukę ukrywania emocji również opanowała do perfekcji.

-Daleko jeszcze? - zapytał ponownie Dyakar, nie przejmując się obojętnością, wprost bijącą ze strony Strażniczki. Dziewczyna westchnęła ciężko i kiwnęła przecząco głową. Gdzieś z tyłu usłyszała szepty i pomrukiwania, jednak całkowicie je zignorowała i spięła boki Rodosa. Jak na złość koń najwyraźniej zaprzyjaźnił się z wierzchowcem Księcia i zmuszenie go do szybszego truchtu zajęło dłużej niżby chciała. Zwierzęta postanowiły sobie ,, porozmawiać", rżąc głośno i wbijając tumany kurzu uderzając przy tym energicznie kopytami. Liya patrzyła ze swojego miejsca nie rozumiejąc co dzieje się z jej koniem. Rzadko kiedy się tak zachowywał, a jeśli się to zdarzało, szybko wracał do rzeczywistości. Westchnęła przeciągle i zeskoczyła na ziemię. Coś dziwnego wisiało w powietrzu.

Chwyciła Rodosa za wodze i tym razem bez przeszkód udali się w stronę chaty.

Z zewnątrz wyglądała dość zwyczajnie - drewniane ściany i dach, mała przybudówka pełniąca funkcję stajni i ganek na którym stały buty. Równo ułożone.

Dziewczyna odwróciła się do mężczyzn i omiotła ich wszystkich wzrokiem. Zdążyli już zejść ze swoich wierzchowców i z zaciekawieniem rozglądali się dookoła. Odchrząknęła lekko, zwracając na siebie uwagę.

- Witam wszystkich w moich skromnych progach. - Faerie uśmiechnęła się szyderczo i ukłoniła nisko, tak jak robiły to prawdziwe damy w długich, zdobionych sukniach - Dzisiejszą i prawdopodobnie jutrzejszą noc spędzicie tutaj, dlatego zachęcam do słuchania - sarkastyczny uśmieszek połączony z prześmiewczym grymasem pojawił się na jej twarzy - jak widzicie, to zwykła chata a nie zamek, dlatego takie rzeczy jak wodę, jedzenie czy drewno na opał trzeba sobie zorganizować. Czy ktoś z obecnych wie, co należy zrobić by zdobyć jedzenie?

Mężczyźni byli mocno zdezorientowani, dlatego z początku nikt nic nie odpowiedział. Strażniczka zachowywała się dziwnie i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Gdyby była to zwykła dziewczyna, najpewniej uznaliby to za formę żartu, jednak w tych okolicznościach nie byli tacy pewni.

- Polując? - odpowiedział wolno Adrah i spojrzał z niepewnością na towarzyszy.

- Doskonale! - wykrzyknęła lekko Liya, sprawiając, że reszta odskoczyła w tył z przestrachu - W jaki inny sposób można jeszcze zdobyć jedzenie?

- Zbierając owoce. - westchnął zirytowany Valkir. Przestało mu się podobać, że traktowała ich jak jakieś niedorozwinięte istoty.

- Tak jest, Wojowniku. - dziewczyna znowu uśmiechnęła się pod nosem - Dobrze, zostało nam jeszcze drewno i woda... Spojrzała z wyraźnym oczekiwaniem na Dyakara, Izaiego i Leonnara.

Mężczyźni byli coraz bardziej zirytowani, nie wiedząc do czego zmierza ta rozmowa.

- Woda z rzeki, drewno z lasu. Nic skomplikowanego. - odpowiedział Leonnar.

Strażniczka kiwnęła głową i machnęła na nich ręką.

- Doskonale, skoro zadania mamy przydzielone to powiem wam jak się z tym uporać - będziecie potrzebowali łuku na polowanie, który jest w schowku na tyle chaty, wiadra i beczki na wodę są tu, tuż koło wejścia do domku, a siekierę zostawiłam w stajni. Jeśli wiecie co robić to bierzcie się do pracy zanim się ściemni. - Nie bacząc na ich reakcję, sięgnęła po wodze dwóch najbliższych koni i poprowadziła je w stronę stajni.

Wojownicy stali jeszcze parę sekund, lekko oszołomieni. W ich rodzinnych stronach to mężczyzna rządził kobietą - po prostu tak było i tyle.

Lud Arcanum był raczej odizolowany od innych kultur dlatego pławiąc się w swojej własnej, zapominali że gdzieś na świecie życie wygląda nieco inaczej.

- Hej! Mamy zająć się tym wszystkim sami?! - krzyknął za nią Leonnar.

Liya odwróciła tylko głowę wzruszając ramionami.

-Jeśli zamierzacie dotrwać do końca pobytu tutaj, owszem.

Mężczyźni spojrzeli po sobie jeszcze raz analizując wszystko w głowie.

- No cóż, chyba pora zabrać się do pracy. - Izai jako pierwszy otrząsnął się w szoku i przerwał przeciągającą się chwilę ciszy. Podszedł na ganek i zdjął zbroję wraz z kolczugą - Co tak stoicie? - spojrzał na resztę wyczekująco. Wojownicy poruszyli się nagle, jakby zbudzeni z transu.

- Coś czuję, że ciężko będzie z tą babą. - mruknął Valkir przygotowując się do pracy wraz z resztą towarzyszy.





...



- Niech to szlag! - Książę padł zrezygnowany na ławkę obok drzwi do chatki i wściekle potarł czoło. Sytuacja w której postawił go ojciec zaczynała mu już doskwierać. Ciągłe zakazy, brak kontaktu ze światem i nieustanna wędrówka wywoływały w młodym mężczyźnie niezliczoną ilość emocji.

- Coś nie tak? - zapytał Leonnar przeciągając przez głowę napierśnik.

-Nie, po prostu... eh nie mogę rozwiązać tego głupiego sznurowania. - poruszył się nerwowo jakby zamierzał siłą zerwać z siebie zbroję.

- Daj, pomogę ci - zaoferował się Izai. Książę westchnął i odepchnął dłonie Wojownika.

- Nie, przestań. Nie jesteś tu żeby mi usługiwać. Muszę sobie radzić sam. - mruknął i zaczął majstrować przy swoim odzieniu.

Izai i Leonnar wymienili się spojrzeniami. Dyakar nie zachowywał się jak inni Książęta - przynajmniej nie jak reszta jego braci. Przejmował się zdaniem zwykłych Wojowników i starał się zachowywać wobec nich jak równy z równym. Nie był zadufany w sobie i nie traktował innych jak popychadło - zdobył tym szacunek wśród swoich towarzyszy.
Dlatego tak ciężko było im patrzeć jak się męczy.
- Hej, wiem że nie jestem twoją służbą. Czy ja ci wyglądam na pannę z kusą spódnicą? - mężczyźni zaśmiali się lekko na żart Izaiego - daj sobie pomóc, to tylko wiązadło.
Książę westchnął głęboko i poddał się sprawnym dłonią Wojownika.
- Już, załatwione. - Izai uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał na Leonnara - to jak się dzielimy?
- Może losowanie? - powiedział z westchnieniem Dyakar, otrzepując niewidzialny pył z kolan. Zaskoczył z werandy na ziemię i podszedł do najbliższego drzewa.
- Nauczyłem się tego od służby na zamku. Robili tak zawsze kiedy mieli wybrać kto ma zanieść tacę z jedzeniem do prywatnych pokoi. Goście ojca zawsze byli wymagający. - młodzieniec parsknął lekko na myśl o wesołych wspomnieniach.
Wojownicy spojrzeli na niego z ciekawością. Myśleli, że nie jest już ich w stanie zaskoczyć - niespodzianka.
- Dobrze. Teraz ciągnijcie za patyki, ten kto wybierze najkrótszy będzie rąbał drewno.
Wojownicy podeszli niepewnie do Księcia i wyciągnęli swoje losy. Chwilę potem wszystko stało się jasne.
- Oh, oczywiście że oddamy ci ten zaszczyt Panie. - Leonnar zaśmiał się i skłonił głęboko przed Dyakarem. Książę opuścił zrezygnowany dłonie i westchnął przeciągle. Ścisnął w dłoni najkrótszy z patyków i w akompaniamencie głośnego przekleństwa wydobywającego się z jego ust, ruszył do stajni.

Mężczyzna niemal wbiegł do schowka i głośno zatrzasnął za sobą drzwi. Nie potrzebował wiele by wpaść niemal w furię. Nie wiedział skąd takie napady - miewał je od jakiegoś czasu i nijak nie potrafił sobie z tym poradzić. Oparł się o blat stołu w narożniku i zaczął głęboko oddychać, próbując się uspokoić. Po jakimś czasie, tętno wróciło do normy. Emocje już powoli zaczynały brać nad nim górę.

StrażniczkaDär berättelser lever. Upptäck nu