Osiemdziesiąt pięć 🌙

Beginne am Anfang
                                    

– Możesz wyjść na zewnątrz? – zapytałam zirytowana. – Nienawidzę, kiedy ktoś pali w pomieszczeniu.

Michael spojrzał na mnie, unosząc brew w wyrazie całkowitego nieposzanowania.

– A co, księżniczkę drażni nieprzyjemny zapach? Wybacz, wasza wysokość, ale absolutnie nie interesuje mnie to, co ci się podoba, a co nie.

Robiąc mi na złość podszedł bliżej, pochylił się nade mną i wydmuchnął dym z płuc prosto w moją twarz. W ostatniej chwili udało mi się zatkać usta i zamknąć oczy. Na oślep wykonałam zamach nogą, w ostatniej chwili trafiając Michaela prosto w twarz. Nie przewidział ataku z mojej strony, w dodatku był nieco zaślepiony dymem, dlatego też udało mi się trafić go w samą szczękę. Zatoczył się do tyłu i upuścił papierosa na podłogę. Pet upadł na dywan, wypalając w nim dziurę. Ktoś wpadł jednak na to, by zawczasu go przydeptać i zapobiec tragedii. Nie zrobił tego jednak Michael, gdyż wciąż nie dowierzając w to, co się dzieje, trzymał się za żuchwę i wyklinał, na czym świat stoi.

– Przywiążcie tej suce nogi! – zawył. – Złamała mi szczękę!

– Podejdź do mnie jeszcze raz, a spróbuję wybić ci również zęby – odgryzłam się, patrząc z satysfakcją, jak jęcząc z bólu opuszcza pomieszczenie. Rozejrzałam się po zgromadzonych, wyraźnie zmieszanych Dziennych, nie wiedzących, jak się zachować. – No, to jak będzie? Nie zwiążecie mi również nóg?

Żaden z nich nie odpowiedział na moją zaczepkę. Najwyraźniej bez wygadanego szefa, który w spektakularny sposób został przeze mnie ukarany, żaden z nich nie miał już ochoty się wychylać.

Przez kilka kolejnych minut w pomieszczeniu panowała cisza. Strażnicy w pogotowiu trzymali dłonie zaciśnięte na swoich pistoletach, ale ja na razie żaden z nich do mnie nie mierzył.

A mimo to czułam na karku oddech śmierci. Czekałam na jakiś znak ze strony Nocnych, ukłucie w sercu świadczące o tym, że są blisko... Z wypowiedzi Dziennych wnioskowałam, że nie mieliśmy wiele czasu. Mimo patroli poza terenem Akademii nikt nie natknął się na chcących mnie wyzwolić poddanych. Uświadomiwszy sobie tę okrutną prawdę zaczęłam mocniej zastanawiać się na ewentualnymi pożegnaniami. Tak na wszelki wypadek, w razie, gdyby pomoc miała nie nadejść...

– Danielu, pamiętasz, o czym rozmawialiśmy tego wieczoru, którego się tu przeprowadziliśmy? – zagadnęłam, obracając się przez ramię, by na niego spojrzeć.

– Pewnie się o coś pokłóciliśmy – prychnął. – Kręciłaś wtedy z Cole'm, przez co nie byliśmy ze sobą najbliżej.

– Później – dodałam, chcąc doprecyzować swoją wypowiedź. Wiedziałam, że Daniel prędzej czy później załapie aluzję. Nie mogłam wypowiadać się wprost ze względu na obecność Dziennych. – Między zmierzchem a świtem.

Świt był tu słowem kluczowym, dlatego też wypowiadając je, lekko skłoniłam głowę. Kiedy po twarzy Daniela przebiegł grymas zrozumienia, kamień spadł mi z serca. Chciałam w jak najmniej bezpośredni sposób przypomnieć mu o tym, by chronił Aurorę.

– To musi zostać między nami – podkreśliłam, nie spuszczając z niego wzroku. – Cokolwiek się dziś stanie, musisz bezpiecznie zachować nasz sekret. Rozumiesz?

– Będę bronił naszej małej tajemnicy nawet za cenę własnego życia – oświadczył, pewnie zadzierając głowę.

Przymknęłam powieki, wzdychając cicho, z żalem. Ból, który odczuwałam, nie miał nic wspólnego z tęsknotą i Nocnymi, ale równie mocno mi uwłaczał. Przywykłam jednak do tego, że cierpienie było obecne na każdym etapie mojego życia i nic nie mogłam na to poradzić. Moja egzystencja była bowiem jednym, niekończącym się pasmem zdrad, porażek i bólu.

Akademia Ciemności (1&2&3)Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt