Rozdział 17 | Złego diabli nie biorą

Start from the beginning
                                    

– To osobiste, prawda? – Zaśmiał się, lecz chwilę później znowu zaczął pluć krwią. Starał się, by cała krew trafiła na buta dziewczyny.

– Naprawdę prosisz się o szybką podróż na tamten świat.

– Nie zrobisz tego.

– Założymy się? – Wyjęła pistolet z kabury i wycelowała w stronę demona. Nie przeładowywała go, lecz wciąż miała w komorze z siedem naboi. Aż nadto, by odesłać demona do piekieł lub zniszczyć jego duszę.

– Widzę to w twoich oczach.

– Co?

– Nie zrobisz tego – prychnął. – Nie zrobisz tego, bo jesteś tchórzem.

Caitlyn drgnęła nerwowo brew.

– Tak?

Oddała trzy celne strzały w klatkę piersiową demona. Trudno powiedzieć, czy to kwestia doświadczenia, czy wysokozaawansowanej broni lecz, mimo że kobieta trzymała pistolet w jednej ręce, zdawała się w ogóle nie odczuwać odrzutu czy łusek, które trafiały ją w twarz.

– To za mało – mruknął rozbawiony diabeł, którego impet strzału posłał na ziemię. – To za mało, by mnie zabić. No dalej, interfectrix, pozbaw mnie głowy... – Nie dokończył, ponieważ po chwili zaczął dławić się własną krwią, jednak nie musiał, blondynka była już dostatecznie sprowokowana. Była gotowa oddać ostatni strzał i zakończyć to wszystko.

Jednak tego nie zrobiła.

Do jej uszu dobiegł stłumiony dźwięk jadącej na sygnale karetki, która z zabójczą prędkością podjechała pod liceum River. Kobieta schowała pistolet, a następnie podeszła na skraj dachu, by móc przyjrzeć się dokładnie zdarzeniu. Nie musiała się obawiać o cios w plecy ze strony demona, był obezwładniony na co najmniej kilka minut.

Założyła na nos okulary, które działały jak lornetka, gdyż z dachu niewiele widziała. Ratownicy pracowali szybko, już parę minut później wieźli na noszach nieprzytomną dziewczynę.

Caitlyn wiedziała doskonale, kto to jest, dlatego zamarła.

– Podpisałeś z nią pakt krwi? – wymamrotała, obracając się w stronę demona. – Dlaczego?

– To był jedyny sposób, by ją uratować... – wycharczał Shiki.

Kobieta westchnęła.

– To źle... Bardzo nie lubię zabijać dzieci.

***

Po południu Anthony wrócił do swojej kawiarni. Okoliczni mieszkańcy zdążyli się już przyzwyczaić, że godziny otwarcia są tylko umową, więc mężczyzna nie zastał przed drzwiami kolejki osób.

Jednakże wiedział, że kiedy zmieni kartkę na napis „otwarte", to po niecałych trzydziestu minutach w jego progach zawitają pierwsi klienci, więc miał mało czasu, żeby się przygotować.

– Mam złe przeczucia – powiedziała Izzy, podając czarodziejowi słoik ze świeżymi ziarnami kawy.

– O co chodzi? – Mężczyzna wsypał je do młynka.

– Nie potrafię stwierdzić...

– Intuicja? – Anthony włączył urządzenie, a następnie odwrócił się w stronę Izzy, uśmiechając się pogodnie, jakby jego miły uśmiech mógł złagodzić wewnętrzne lęki kobiety.

– Tak. Chyba można tak powiedzieć. Mam wrażenie, że w tym momencie, gdzieś w Nowym Jorku coś właśnie się pierdoli.

– Wszystko będzie dobrze. – Czarodziej naprawdę nie wiedział, jak powinien na to zareagować, ponieważ nie do końca rozumiał dziwne przeczucia demonicy.

Pamiętaj o śmierciWhere stories live. Discover now