"Przystanek"

166 11 0
                                    

Obudziłam się leżąc prawie na skraju siedzenia. Przykryta byłam czarnym kocem w gwiazdy a pod głową miałam zwiniętą bluzę. Za oknem słyszałam przejeżdżające samochody, ale my nie jechaliśmy. Staliśmy. A deszcz już nie wkurzał moich bębenków. Radio też było wyłączone. Podniosłam się i spojrzałam na miejsce kierowcy. Taty nie było. Staliśmy na stacji pod daszkiem. Na przeciwko samochodu był bar. Za szybą zobaczyłam jak tata coś zamawia. Uspokoiłam oddech i odkryłam się czując jak zaraz cały pot ze mnie wypłynie. Usiadłam prosto i złapałąm za telefon. Ktoś dzwonił pięć razy. Nieznany numer. Zadzwoniłam, żeby nie było, że mam wywalone.

- Halo? - usłyszałam niski, grobowy i lekko zachrypnięty głos. Przeszły mnie ciarki ale nie zmieniłam wyrazu twarzy.

- Dzień dobry, dzwonił pan do mnie. - powiedziałam przebierając palcami, żeby czymś się zająć.

- Oktawia Marx? - zapytał chcąc się upewnić.

- Tak. - skrzywiłam się kiedy po drugiej stronie usłyszałam ciężkie mruknięcie. Jego głos był na prawdę przerażający ale mimo to przyjemnie się słuchało.

- Chciałbym rozmawiać z twoim ojcem, ale nie odbiera. czy jest może gdzieś w pobliżu? - spojrzałam jeszcze raz na tatę, który właśnie wychodził z baru z dwoma hot dog'ami.

- Tak, zaraz go panu dam. - odpowiedziałam po chwili i poczekałam aż tata wejdzie do samochodu. Zabrałam od niego jedną bułkę z parówką a dałam mu telefon. Ten rozmawiał chwilę z wielkim przejęciem wypisanym na twarzy. Po kilku minutach oddał mi telefon i posłał zmęczone spojrzenie.

- Jeszcze dwie godziny i będziemy na miejscu. - burknął i przekręcił kluczyki w stacyjce. Leniwie oglądałam cały proces uruchamiania samochodu, wrzucania biegu i startowania z zajętego miejsca. Wyjechaliśmy z pod daszku i od razu uderzył w dach deszcz.

* * *

Podciągnęłam walizkę do siebie by nikt przypadkiem nie wpadł na pomysł zabrania mi jej. Poprawiłam kurtkę i związałam włosy w kitek, bo co chwilę opadały mi na twarz i nie dawały mi się skupić na wielkich robotach chodzących w te i z powrotem. Miejsce na czekanie dla ludzi od miejsca na czekanie dla Transformerów oddzielone było szklaną szybą o wysokości co najmniej trzydziestu metrów. Było to z lekka problematyczne, szczególnie dlatego, że większość dzieciaków chciała przynajmniej dotknąć takiego robota.

- Chodź. - powiedział tata kiedy przyszła nasza kolej na sprawdzenie bagaży.

Położyłam walizkę na taśmie i pozwoliłam by ta odjechała. Po chwili wróciła z jakąś naklejką na rączce.

- Naklejeczki nie zdejmujemy. - odpowiedziała pani za ladą kiedy zaczęłam skrobać papier. Uniosłam ręce w geście poddania i zostawiłam walizkę w spokoju. - Proszę bardzo. Korytarzem w prawo i do końca idziecie prosto. Tam jest już tunel, obsłuży was już jakiś Cybertrończyk.

Podziękowaliśmy, zabraliśmy bagaże i udaliśmy się w wyznaczonym kierunku. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie słowem a przy tunelu tata poszedł przodem. I mnie zostawił. A ja nie słuchałam jak ta babka tłumaczyła co trzeba zrobić, żeby wejść na platformę i teraz stałam jak głupia przed panelem skanującym. Na pomoc przyszedł mi wcześniej wymieniony Cybertrończyk. Podszedł w zmniejszonej wersji i uśmiechając się przyjaźnie położył moją rękę na panelu. Coś poświeciło, popikało i otworzyła się śluza na platformę. Podziękowałam zawstydzona i szybko uciekłam do ojca.

- Czemu nie poczekałeś? - zapytałam pretensjonalnie przepuszczając jakąś panią by też mogła wejść.

- Czemu nie słuchałaś? - uniósł brew i posłał mi wymowne spojrzenie. Fuknęłam i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej obrażona. Po chwili na platformie byli już wszyscy.

Transformers: A gdyby nie...Where stories live. Discover now