- Staram się wyciągać to, co najlepsze z chwil, które nam zostały.

- I koniecznie musisz to robić o piątej rano? – po drugiej stronie usłyszałam przyjemny dla mojego ucha śmiech. 

- Nie bądź wredna, Sky. Właściwie miło by było gdybyś do mnie dołączyła. 

- Może nie dzisiaj, muszę się jeszcze wyspać do pracy. 

- Nuuuuda. O której kończysz? 

- O szóstej. – akurat wyrwało mi się przeciągłe ziewnięcie, więc brzmiało to bardziej jak dziwne mruknięcie.

- W takim razie przyjadę po ciebie o szóstej i jedziemy spełniać moje drugie życzenie. – rozłączył się i mogłam przysiąc, że w tym momencie na jego twarzy pojawił się jeden z tych głupkowatych uśmiechów, które sprawiają, że nie sposób tego nie odwzajemnić.

Dopiero teraz zauważyłam, że moja piżama dosłownie kleiła się do mojego ciała. Dojście do siebie po tym koszmarze zajęło mi więcej czasu niż zwykle. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam Luke'a wbijającego we mnie nóż. Hemmings ze snu niczym nie przypominał tego prawdziwego, czego najlepszy dowód miałam przed chwilą, ale mimo to ta wizja mnie przeraziła. 

Czyli minął już tydzień... Od tego czasu zdążyłam w złości rozbić kilka talerzy, wymienić z Lukiem setki esemesów i zostawać w pracy po godzinach zdecydowanie więcej niż zazwyczaj. Spędzanie czasu z Ashtonem było dla mnie o wiele lepszą perspektywą, gdy do wyboru ma się jeszcze kolejną awanturę z moim bratem.

Aż trudno uwierzyć, że studia mogą wyciągnąć z człowieka to, co najgorsze. Sean był kretynem od zawsze, ale kiedyś dało się go kontrolować i był dla mnie przez długi czas autorytetem i ochroną przed złem tego świata. Szkoda, że przestał nią być w najgorszym momencie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Oczywiście już nie udało mi się zasnąć. Z nudów poćwiczyłam nawet z Jillian, bo wyjście z pokoju chciałam jak najbardziej opóźnić. Opuściłam moją jaskinię dopiero po dziewiątej, wiedząc że bez kawy przeżycie tego dnia będzie graniczyło z cudem. 

Wystukiwałam palcami o stół rytm znanej tylko mi melodii, gdy do kuchni wszedł Sean, drapiąc się po tyłku. Przemilczałam jego pojawienie się i wzięłam spory łyk napoju, jednocześnie uważnie lustrując jego działania. Na półprzytomnie sięgnął do lodówki, z której wyciągnął karton mleka, aby chwilę później zalać nim płatki. Bez słowa dosiadł się do mnie i spokojnie zaczął konsumpcję swojego śniadania. 

W ostatnim tygodniu dokładaliśmy wszelkich starać, aby się unikać. No, może jak robiłam to odrobinę mocniej. Powróciłam do wchodzenia do domu przez okno w pokoju i korzystałam z kuchni tylko, gdy miałam pewność, że Sean siedzi w swoim syfie, który pieszczotliwie nazywa pokojem albo kręci się po mieście. Mimo wszystko zdarzyło nam się kilka konfrontacji, których nie mogłam zaliczyć do najprzyjemniejszych. Padło za wiele słów, których żałuję i  które bolały. Po jego wczorajszym wyjściu nie myślałam, że uda mu się wstać tak wcześnie. 

- Od jak dawna jesteś blondynką? – zapytał, przeżuwając swoje płatki.

Odruchowo chwyciłam pomiędzy dwa palce pukiel swoich włosów i wygięłam go do góry, przyglądając mu się. 

- Pofarbowałam się krótko po twoim wyjeździe. – z całych sił chciałam, aby ton mojego głosu nie wyrażał żadnych emocji, ale wyszło mi to raczej marnie.

- Ładnie. – skomentował, wracając do swojego śniadania.

Nie należało to do konwersacji najwyższych lotów, ale to był pierwszy normalny dialog między nami od niepamiętnych czasów. Było mi z tym dziwnie, ale jednocześnie czułam jakby z mojej klatki piersiowej zdjęto ogromny ciężar. Być może to tylko moja złudna nadzieja, ale może to będzie pierwszy krok do naprawienia naszych relacji?

pakt samobójców ✔Where stories live. Discover now