• | how it was in the beginning

1K 84 47
                                    

USA, Kalifornia, 2008 r.

Mogę się założyć nawet o milion dolarów, że dla żadnego normalnego człowieka na tym świecie, dzwonek telefonu budzący go o czwartej nad ranem, nie jest niczym przyjemnym. Cóż, dla mnie na pewno nie był.

Z początku myślałam, że to sen, a rytmiczna melodyjka z komórki to tylko muzyka, do której bawią się wikingowie w moim śnie, ale niestety — dźwięk z czasem stał się wyraźniejszy i na tyle wkurzający, żebym ręką zaczęła szukać aparatu na swojej szafce nocnej. Przy okazji moich poszukiwań strąciłam na podłogę swoją książkę, długopis i okulary słoneczne — które w Kalifornii były niezbędnikiem każdego mieszkańca — zanim ostatecznie odnalazłam dłonią swoją komórkę.

Wpierw sprawdziłam godzinę, bo zielonego pojęcia nie miałam, która boska godzina była, a była czwarta piętnaście. Później sprawdziłam numer, żebym wiedziała, kogo mam ukatrupić po południu, jak już będę wyspana i sprzymierzona z jakimś twardym kijem bojowym.

Dzwonił Stark. To nici z ukatrupiania, bo muszę jednak jeszcze trochę wytrzymać w tej robocie.

Odebrałam telefon, przykładając go do ucha i przewracając się z brzucha na plecy. Zanim zdążyłam porządnie przetrzeć zaspane oczy, w słuchawce usłyszałam pobudzony głos szefa, jakby nie spał od kilku godzin albo wcale i był po pięciu espresso.

— Davis, dzięki niebiosom, jednak żyjesz! — powiedział do komórki Stark. — Ty nigdy nie odbierasz tego telefonu w szczytowych godzinach, co to ma być?

— Jest czwarta rano... — mruknęłam, zaraz potem przeciągle ziewając i drapiąc się po głowie. — Umierasz, porwali cię czy mogę iść spać?

— Gorzej, Davis, gorzej... — syknął do komórki i już miałam się zrywać z łóżka, dzwonić do Potts i spółki, i ratować mu tyłek, kiedy ten dodał: — Nie wiesz może, gdzie schowałem mój ulubiony krawat? Wiesz, ten z Madrytu, granatowy... Dała mi go ta, jak ona miała... Monica! Wiesz, gdzie on jest?

Mruknęłam rozzłoszczona, przewróciłam z irytacją oczami i wzięłam głębszy oddech, żeby nie powiedzieć szefowi o tych kilka słów za dużo.

— Ostatni raz widziałam go w kuchni, w szafce obok płatków — odpowiedziałam, a kiedy ten mruknął ciche hm, oh, jest, dodałam z przekąsem: — To wszystko, Stark?

— Eh, tak. Dzięki — odparł beznamiętnie, kaszląc nieznacznie i mówiąc trochę z chrypką. — Będziesz o czternastej, dobrze pamiętam?

— Tak...

— To dobrze, wspaniale — powiedział, ostatnie słowo mówiąc, jakby dzielił je na sylaby. — Ubierz się jakoś odpowiednio. Będę potrzebował twojej pomocy podczas ważnego spotkania. To wszystko.

— Na razie — mruknęłam do telefonu, po czym zakończyłam połączenie i odłożyłam komórkę na szafkę, na której wcześniej leżała.

Nie miałam z tym gościem łatwo, to muszę przyznać. Tego typu akcje były raczej codziennością, jak nie rutyną, więc z czasem się do nich przyzwyczaiłam. Dzwonił do mnie nawet, jak miałam urlop albo spędzałam czas wolny z rodziną. Czego zazwyczaj chciał pan Stark? Nie mógł znaleźć szczoteczki do zębów, zapomniał PINu do jednej z kart kredytów, rozwiązywał sudoku i brakowało mu słowa albo zwyczajnie potrzebował pogadać do kogoś o swoich samochodach. A co ja mogłam innego, jak wysłuchać go i pomóc na miarę swoich możliwości?

fall over | iron man [✔️] [rise prequel]Where stories live. Discover now