Rozdział 20

374 44 85
                                    

Drobna uwaga.
Na pewno umrzecie.
~ Markus Zusak 

~ Markus Zusak 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Charlotte

Życie przemija, nieubłaganie szybko. Nasze cele i postanowienia tracą na swojej wartości, gdy wszystkie piękne dni wymykają się przez palce. Nie liczy się już wtedy tak naprawdę, nic. To co nam pozostało, to przeżycie tych krótkich chwil, najlepiej jak potrafimy. 

Stoję w zupełnie cichej toalecie i ścieram pot z czoła. Zdejmuję swoje niebotycznie wysokie szpilki i rozmasowuje kostki oraz palce. Wentylacja daje miły podmuch zimnego powietrza na rozgrzane plecy, a dudniąca muzyka tylko przez cichy szmer wlatuje przez zamknięte drzwi. 

Co ja tutaj robię? 

Rozmazane odbicie w lustrze, tylko potęguje moją panikę. Nie wypiłam na tyle dużo, żeby mieć problemy z utrzymaniem równowagi. Podpieram trzęsące się ręce o marmurowy blat i uspokajająco wciągam powietrze. 

Do łazienki bez pukania ładuje się Jason. Zamyka za sobą ciemne drzwi po czym opiera o nie plecy. Wystrojony w piękną błękitną koszulę i jeansowe spodnie taksuje mnie spojrzeniem. 

– Czy powiedziałem ci dzisiaj, że wyglądasz... – jąka się – pięknie. 

Odwracam się do niego tyłem, by spotkać jego spojrzenie w obiciu lustrzanym. Zbieram rozsypane rzeczy z torebki.

– Gdzie Jack?

Chłopak podchodzi do mnie i zgarnia spocone włosy z karku. Całuje mokry skrawek skóry tuż nad uchem. Przygryzam wargi i przymykam powieki. Jego boski zapach zaczyna nas otaczać. Opieram się na jego ramieniu.

– Zostawiłem go tam, z tym całym haremem. 

Śmieję się cicho. Brunet mocniej mnie do siebie przyciąga i schodzi swoim pocałunkami w dół szyi. Zostawia mały pocałunek na odsłoniętym ramieniu, by znów wrócić do ucha. 

– Zbieramy się? – pytam zachrypniętym głosem. 

– Nie sądzę, zaczęło mi się nawet tu podobać. – Jego głęboki głos dochodzi aż do mojego podbrzusza. Jest to niesamowicie przyjemne. – Dobrze się czujesz?

– Raczej tak – odpowiadam odprężona. 

– Dygoczesz, zimno ci? 

Wzdycham przeciągle i otwieram oczy tylko po to by wyłapać spojrzenie Jasona. 

– Naprawdę, nie musisz mi matkować, wystarczy że Taylor już to robi. 

– Przestań marudzić. – Ciągle patrząc na mnie w lustrze, zaczyna gładzić swoimi długimi palcami moje usta. – Martwię się o ciebie. 

– Niepotrzebnie – kwituję. Moja twarz oblewa się ognistym rumieńcem przez jego cudowny dotyk. Natomiast Jason, gdy tylko to zauważa roześmiany cofa swoją dłoń. 

the last chanceWhere stories live. Discover now