Część 9. Jesień 2018

Start from the beginning
                                    

Zasypia w połowie tych wspomnień.


Kiedy Peter wchodzi do berlińskiego biura przy Potsdamer Strasse, jego sekretarka zrywa się z miejsca i niemal staje na baczność.

- Dzień dobry. Jak podróż? Wszystkie dokumenty czekają na pana w gabinecie – informuje.

Peter patrzy na nią surowo:

- Niech się pani trochę pozakrywa, nie pracuje pani w burdelu – mówi i spływa wymownie wzrokiem w jej głęboki dekolt. - Poproszę kawę. I niech pani sprowadzi do mnie Moritza.


Oczekując na jednego ze swoich najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi, Peter staje przy oknie i spogląda z góry na park, mieniący się w słońcu ciepłymi kolorami jesieni.

Lata mijają, już ani ten gabinet, ani budynek, kompleksowo zmodernizowany, w niczym nie przypominają tamtych, z lat 80-tych, a jednak widok z okien pozostaje ten sam.

Peter doskonale pamięta tamto jesienne przedpołudnie, kiedy po raz pierwszy, w tym właśnie gabinecie, spotkał się z najważniejszymi współpracownikami Albrechta Geista.

Pamięta też Lisbeth, która stała z boku, od czasu do czasu wyłapywała jego spojrzenie i lekko się uśmiechała...

To właśnie Lisbeth pomogła mu się w tym odnaleźć, nauczyła go pływać w basenie pełnym rekinów i uniknąć najmniejszego choćby ugryzienia. Jego, nieśmiałego introwertyka. Nawet zmiana nazwiska była jej pomysłem.

Przez kilka ostatnich lat życia Albrechta Geista, Lisbeth była asystentką starego. Któregoś razu, gdy byli już z Lisbeth kochankami, targany wątpliwościami i przytłoczony ogromem wiedzy, którą jego ukochana posiadała na temat interesów jego ojca, zapytał Moritza, czy przypadkiem nie dzieliła również ze starym... łóżka. Moritz się roześmiał i zapewnił, że nic z tych rzeczy, zasugerował natomiast, że jego ojciec przygotowywał Lisbeth do tej roli od dawna. Taki miał plan. Choć nie znał syna, doskonale wiedział, że Peter nie zrezygnuje ze spadku.

I z Lisbeth.

Albrecht Geist nie tylko z powodzeniem wyreżyserował niemal całe swoje życie, zrobił to również z jego...


Moritz wchodzi bezszmerowo i jego obecność Peter odkrywa dopiero po dłuższej chwili.

- Nie ufa pan swoim dyrektorom, panie Geist? - wskazuje na sprawozdania rozłożone na biurku.

Peter się odwraca. Witają się serdecznym uściskiem dłoni.

- Ufać wszystkim, to tak jak nie ufać nikomu, Moritz – podsuwa filozoficznie Peter. - Mam sprawę do ciebie. Potrzebuję namiary na niejakiego Pawła Kilińskiego. Polak, przed czterdziestką, krępy szatyn, niczym się nie wyróżniający. Rozwiedziony, mieszka we Wrocławiu.

- Kim jest?

- Oślizgłą gnidą.

- Eee, pytałem raczej o to, czym się zajmuje.

- Gdybym wszystko o nim wiedział, nie zwracałby się z tym do ciebie. Sądząc po ogólnym wrażeniu i klasie samochodu, którym się porusza, możesz nie szukać wśród menadżerów wyższego szczebla.

- A czym się porusza?

- VW Polo.

- No wie pan... Solidne, niemieckie auto. Breslau, mówi pan...

- Wrocław, Moritz – poprawia Peter z naciskiem. - Wro-cław. Przeliteruj. I zapamiętaj.

- A, tak mnie wzięło, na sentymenty - Moritz się zamyśla. - Mój dziadek tam walczył, w czterdziestym piątym, cudem uszedł z życiem. Pewnie otrzymałby Żelazny Krzyż, gdyby nie deficyt materiałów. Co mam zrobić temu Kilińskiemu, jak już go znajdę?

Ostatnie możliwe miejsceWhere stories live. Discover now