VI

1K 99 17
                                    

Wełniany kocyk był cieplutki i miękki niczym sierść królika, dosłownie zatapiały się w nim dłonie, usypiając do snu. Kocyk przykrywała puchowa kołdra co tworzyło szczelną barierę przed zimowym chłodem owiewającym pokój. Fryderyk w trosce o zdrowie swe preferował cieplejsze, aniżeli mroźne pomieszczenia, więc Liszt się do tego stosował.
Przeciągnął się jak struna i ziewnął ospale, przypominając wiewiórkę na wiosnę ze snu zimowego się wybudzającą. Wyciągnął leniwie dłoń spod pierzyny i czule pogłaskał swego ukochanego.
Czarny lakier fortepianiu zabłysnął wdzięcznie jakby chciał rzec dziękuje! Potem Ferenc na Fryderyka zerknął, ten zaś spał w najlepsze. Zabawił się lokami jego czarnymi a gdy znudziło go owo zajęcie, wstał. Ściągnął szlafmycę, a proste włosy posłusznie ułożyły się w perfekcyjne uczesanie, jak hełm do głowy przylegające. Wtem sprawę sobie zdał, jakiż to chaos w mieszkaniu panuje, za godzinę przecie George nadejście swe zapowiedziała!
Ferenc westchnął z przekąsem, i chamsko zrzucił z Chopina okrywające go bety. Ten otworzył jedno oko o hebanowej barwie i machając głową ze złością, nakrył się ponownie. Liszt zaklął pod nosem i lepszy plan na zbudzenie Polaka wszczął ziszczać. Zagrał najbrzydzej jak tylko potrafił nokturnę dziewiątą, potwornie, bezlitośnie każdą nutę okaleczając.
Fryderyk dając za wygraną złapał się za głowę i z grymasem bólu wewnętrznego na twarzy z łóża się zerwał i na Ferenca rzucił, bladymi pięściami okładając. Węgier, ewidentne nadal myślami w łóżku nie zdążył odeprzeć ataku, zachwiał się i tracąc równowagę runął jak długi na umiłowany instrument. Jego upadek naznaczyła drażniąca uszy kakofonia przypadkowo uderzonych klawiszy, tudzież niepokojące, metaliczne szczęknięcie.
Liszt podniósł się i natychmiast przytomniejąc zbadał pieczołowicie czy aby jego fortepian nie ucierpiał. Sprawdzał każdy centymetr kwadratowy niczym bankier autentyczność pieniędzy, gdy intuicja kazała mu otworzyć klapę. Zrobił to, a na ziemię spadł maleńki kawałek metalu.
Liszt wygląd przybrał iście upiorny, oczy zielone, pioruny ciskały a usta zacisnęły się w wąską kreskę, przypominającą ostrze żyletki.

- Coś ty narobił... Picsa.- wycedził Liszt, a Fryderyk przez swego kochanka wystarczająco węgierski pojął by wiedzieć jak został właśnie nazwany.

- Nie nazywaj mnie cipą, Ferenc. Sam żeś to zepsuł a teraz na mnie zwalasz.- syknął Polak złowrogim szeptem.- Zresztą fortepian nadal gra, spójrz.- zagrał szybko do-re-mi-fa-sol-la-si-do.

Ferenc przystojną twarz w rękach skrył byronicznie, i oklapnął pod ścianą. Fryderyk natychmiast uklęknął przed nim i dłoń mu na ramieniu spoczął.

- Franciszeńku, nie smęć... Przecież siebie mamy nawzajem...- na to Węgier skatował go wzrokiem- A... Ale pieniążkami także dysponujemy ażeby nowy fortepian nabyć.- dodał śpieszno Chopin.

Niezręczna rozmowę, a raczej jej namiastkę przerwało pukanie do drzwi. Polak westchnął na widok zewsząd otaczającego bałaganu i poczuł dławiącą obecność wyrzutów sumienia. Zrobiło mu się żal Węgra, azaliż ten dobrze chciał. Poczłapał aby gościa wpuścić, ukazała mu się George Sand w całej swej krasie. Albo i nie krasie, gdyż jej uroda wprost niemożliwą do zdefiniowania była. Twarz końska, pociągła, do mężczyzny ją upodobniała, oczy miała spokojne, łagodne, nieco do Mickiewiczowych podobne, jednak ciemne. Całość zwięczał haczykowaty delikatnie nos oraz śliczne usteczka, które podczas uśmiechu wywoływały dołeczki na rumianych licach. Na pierwsze wrażenie za brzydulę uchodziła, aczkolwiek po dłuższym facjaty przestudiowaniu cudowna była.

- Witam, pani Sand. Przepraszam za cały bałagan i za to że w piżamach jeszcze z Ferencem jesteśmy, jednakowóż to o naszej otwartości świadczy.- zażartował Chopin.

- Ah, wy mężczyźni.- westchnęła, po czym z trzymanego w rękach kosza wyjęła dosyć duży pakunek.

Do nozdrzy Fryderyka wkradła się niebiańska woń pieczonego kurczaka, rozbudzająca zmysły i łagodząca waśnie. Wziął od George obiecany posiłek i wylewnie za niego podziękował, prowadząc ją przy tym pod ramię do kuchni. Tam Polak przygotował trzy talerze, po czym zawołał Ferenca i odsunął damie krzesło. Ku jego zdziwieniu Węgier przyszedł posłusznie, i ucałowawszy dłoń dziewczyny, zasiadł także do stołu.

- Wielce się starałam, ażeby smaczny mi kurak wyszedł. Ciągle mi myśl owa przyświecała, iż jeśli nie zasmakuje wam, to i wywiadu nie przeprowadzę żadnego.- rzekła Sand.

- Przecie ja tylko żartowałem. Dla tak słynnej pisarki to my powinni co zrobić w zamian za możliwość rozmowy.- powiedział Liszt, któremu już zniknęły z duszy chmury burzowe.

Fryderyk pierwszy ukroił kawałeczek, po czym zamknął oczy, rozkoszy się poddając. Jedzenie było iście wyborne, po mistrzowsku przyrządzone. Nabił na srebrny widelec kolejny kawałek i przełknąłwszy go zwrócił się do uradowanej ze sukcesu swego George.

- No, moja szanowna pani. Po takim posiłku to wpierw w łóżku wskazane powypoczywać aby się prawidłowo jedzonko ułożyło.- zażartował Chopin.

- A łoże to wielkie mamy.- uśmiechnął się Ferenc, a George przekrzywiła główkę i uśmiechając się tajemniczo zatrzepotała zawstydzona rzęsami jak wachlarze długimi.





-

Lisztin~amoureux de la musiqueOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz