31. ,,Zachowuj się"

10.3K 580 817
                                    

Ścisnęłam jego dużo większą dłoń bardziej, próbując nacieszyć się ostatkami wspólnych chwil. Spędziliśmy na plaży jakieś pół godziny, ale wszystko co dobre w końcu się kończy, prawda? Ta noc była dla mnie najwspanialszą w życiu. Wiedziałam, że dla niego też się liczyła. Byłam pewna. Ja nie wyśmiałam go, a on nie wyśmiał mnie. Ja zrozumiałam go, a on mnie. Nie poruszyliśmy tematu nieudanych urodzin, ani historii sprzed roku. To wszystko wydawało mi się dziwnie lekkie, naturalne. Było mi lżej.

Zebraliśmy się z plaży, chcąc wrócić do hotelu. Te ostatnie godziny były dla mnie prawdziwym ukojeniem. Co do naszego powrotu, trochę zgłodnieliśmy. Nic dziwnego, w końcu miałam w sobie tylko alkohol, kawałek czekoladowego tortu, truskawkę w czekoladzie i okruszki obrzydliwej babeczki. On pewnie miał podobnie. Tak więc w ostatniej chwili wpadliśmy na genialny pomysł i odwiedziliśmy sklep nocny, po czym zaopatrzyliśmy się w opakowanie z trzema małymi goframi. Chichotaliśmy głupio, w końcu to co robiliśmy było totalnym absurdem. Jedzenie gofrów w Rio o czwartej rano, po całych godzinach imprezowania. W zasadzie cała ta noc była absurdem. Rozweseleni usiedliśmy na jakimś niewysokim murku, tuż pod hotelem, jedząc to wszystko i dalej prowadząc zażyłą konwersację.

- ... załatwię ci kiedyś wejściówkę do Halsey, skoro ją tak lubisz. - podstawiłam mu gofra pod nos, żeby wziął ustalone wcześniej dwa gryzy.

Tak, wciąż się do tego stosowaliśmy.

- Miej korzyści z tej znajomości. - oparł się o moją klatkę piersiową i położył głowę na ramieniu, przeżuwając powoli swoją część. - Chociaż twój gust muzyczny jest nieźle pochrzaniony, zdecydowanie za bardzo różnorodny.

- Okej, ale ja wolę Maroon 5. - westchnęłam z udawaną pretensją.

- Nikt nie pytał. - parsknęliśmy śmiechem.

- Ale...

- Nie.

- Czemu. - wyciągnęłam drugiego gofra z opakowania.

- Bo nie.

- Czemu.

- Na litość boską, facet ma jakieś czterdzieści lat!

- I co z tego? - roześmialiśmy się.

- Nie ma mowy.

- Czemu. - powtarzałam z udawaną obojętnością.

- Ponieważ Adam Levine jest ich pieprzonym wokalistą? Nie będziesz czcić żadnego męskiego piosenkarza bardziej niż mnie. - stwierdził, jakby to było oczywiste.

Wybuchliśmy śmiechem. Uwielbialiśmy razem żartować. Potem zawsze mięśnie brzucha mnie bolały. Nigdy nie śmiałam się tak dużo.

- Jesteś zazdrosny? - zakpiłam.

- Jestem przede wszystkim lepszym piosenkarzem. - mrugnął do mnie okiem z teatralną arogancją wypisaną na twarzy.

W rzeczywistości chłopak był bardzo skromy.

- Ach tak? - podniosłam brew do góry i również ugryzłam trochę z drugiej porcji gofra.

- Oczywiście że tak. Tyle razy ci śpiewałem.

- No nie wiem.

- Okej, sama się prosiłaś. - wstał z murku z cwaniackim uśmiechem przyklejonym do ust. - Chcesz Adama Levine? To go dostaniesz. Właśnie masz przed sobą jego lepszą wersję. Co najpierw? ,,Moves Like Jagger"? Proszę bardzo!

Odchyliłam głowę do tyłu, dusząc się własnym śmiechem.

Stanął tuż przy fontannie i rozłożył ręce jak jakiś artysta akrobatyczny. Wiedziałam już o co chodzi, gdy zaczął gwizdać, trochę nie w rytm, ale i tak imponująco. Prawie udławiłam się kawałkiem gofra, znowu wpadając w wir śmiechu. Myślałam, że umrę, kiedy zaczął śpiewać, a raczej wykrzykiwać pierwsze wersy hitu z dwa tysiące jedenastego.

Remember, Candice || Shawn MendesWhere stories live. Discover now