Rozdział I

399 23 16
                                    


Jest ciepły kwietniowy poranek,  wiele ludzi znajdujących się na porcie w Liverpool'u jest zabieganych. 
Szukają swych bagaży,  toreb jak i kart pokładowych.
To dzisiaj dokładnie dziesiątego kwietnia tysiąc dziewięćset dwunastego roku w swój, dziewiczy rejs wypływa statek okrzyknięty mianem niezatapialnego. 
Może ze względu na to,  iż jego kapitanem jest wysokiej rangi Oficer Edward Smith,  a może sam fakt, że jest on największym tego typu liniowcem na świecie przyciągnął do niego wiele osób. 
Bilety na podróż tym monumentalnym okrętem wyprzedały się w nie cały tydzień od ich wydrukowania. 
Na statku miały płynąć te bogatsze osoby,  jak i te biedniejsze,  dlatego więc panował na nim podział na klasy. 
Pierwsza dla tych najbogatszych,  druga dla lokajów i służby,   a trzecia dla najbiedniejszych z nich.
Statek ten,  nazwany został Titanic'iem,  nazwa ta mianowicie miała symbolizować jego wielkość,  jego potęgę. 
Okręt ten miał w sobie pomieścić wiele różnych pomieszczeń,  między innymi sale balową,  siłownię,  bibliotekę jak i  również wiele pokojów i kajut,  które miały zmieścić łącznie dwa tysiące siedemset osób.  Jedynym niedopatrzeniem było to,  iż ilość szalup ratunkowych z sześćdziesięciu  zmniejszono na dwadzieścia osiem.
Na zatłoczonej Irlandzkiej ulicy zatrzymało się białe,  markowe auto.  Kierowca z niego wysiadł i otworzył drzwi pasażerskie, z auta wystawała dłoń mężczyzna złapał ową osobę za dłoń,  a ta osoba wysiadła auta.
Była to średniego wzrostu dziewczyna, której twarz była ukryta pod wielkim rądem białego kapelusza.
  Panienka uniosła twarz i spojrzała na statek,  teraz można było dostrzec jej oszałamiającą urodę. 
Dziewczyna ta miała porcelanową skórę na,  której jak szmaragdy odznaczały się wielkie zielone oczy. 
Kontrastu dodawały również rude włosy upięte w ciasny kok. 
Można było powiedzieć, że ta kobieta... A nawet dziewczyna,  gdyż wyglądała na nie więcej niż siedemnaście lat była uosobieniem piękna, ale brakowało czegoś co by dopełniło jej urodę.
  Mianowicie jej twarz nie wyrażała żadnych emocji,  była tak poważna, że mogłaby zdjąć uśmiech w twarzy wielu osób,  mały uśmiech zmienił by cały jej wygląd. 
Do owej panienki podszedł młodzieniec,  może o pięć,  szczęść lat starszy od niej. 

- I jak ci się podoba ten monumentalny statek? -  mężczyzna spojrzał na dziewczynę z szerokim uśmiechem,  wyglądało na to, że mu okręt się bardzo spodobał. 
Chłopak patrzył na nią wyczekując na odpowiedź.

- Statek,  jak statek,  a ponadto nie  jest  wcale większy od Mauretanii,  Caledon -  stwierdziła z przekąsem Rudo włosa panienka.
  Po jej mimice twarzy było widać , że nie najlepiej czuła się w obecności Caledona.
  Mężczyzna zmarszczył brwi i na nią spojrzał
-  Nie bądź taka zblazowana Rose -  odpowiedział i oddalił się w kierunku starszej kobiety,  która tak samo jak Rose miała rude włosy, za pewne była jej matką. 
Rose spojrzała na swoją pokojówkę i gestem dłoni kazała jej wziąć lekkie bagaże włącznie z jej płaszczem.  Panienka ta wzięła do ręki fioletową parasolkę,  która bardzo dobrze komponowała się z jej strojem i udała się w stronę okrętu. W jej oczach pojawiły się pokaźnych rozmiarów iskierki szczęścia i radości, które rozświetlały całą jej twarz, a kącik jej ust uniósł się lekko do góry tworząc tym samym uroczy uśmiech na jej bladej twarzy.
Caledon wystawił w jej kierunku ramię,  a ona chcąc,  nie chcąc musiała je przyjąć. 
Weszli na pokład Titanic'a,  Rose rozejrzała się po holu, a na jej twarzy zagościł mały uśmiech.  Panna Bukater jeszcze wtedy nie wiedziała , jak bardzo ta podróż, zmieni jej dotychczasowe życie

Na Pokładzie Titanica Where stories live. Discover now