6

17 0 0
                                    

Minęło kilka dni od pamiętnej nocy, kiedy Arver przeżywał nietolerancję na wypite promile, a Ilia koczował przy nim jak jakaś rozwścieczona wybrykami dziecka matka. Napięta relacja, jaką mieli nie uległa zmianie, choć bez wątpienia z subtelniała. Malcolm naruszał jego przestrzeń, lecz nie robił tego... tak nachalnie, jak wcześniej. Nie nazywał go też więcej „sekretareczką", a kiedy coś chciał wołał imieniem.

Jak na Arvera był to dość wyczynowy progres. Jakby z denerwującego ośmiolatka siejącego postrach na dzielni zamienił się w mrocznego, lecz równie aroganckiego dwunastolatka. Gwałtowny skok.

Przełożył wypełnione dokumenty do oznaczonej teczki i zamknął ją, nie zapominając o zabezpieczeniu jej klipsem. Odłożył plastik na bok, gdzie poczeka aż skończy resztę i będzie mógł zanieść je do ostatniego przejrzenia czy podpisania swojemu szefowi.

Praca w eleganckim wieżowcu na ostatnim piętrze należącym do prezesa przebiegała cicho i monotonnie. Jego biuro sekretarza leżało kilka metrów od drzwi gabinetu Arvera, po prawej w obszernym, połyskującym holu. Widział świat zza wysokiego, dębowego biurka służącego mu za prawdziwe sanktuarium. Mógł trzymać tam, co chciał. Pracować, jak mu się podobało. Cudowne uczucie...

Podniósł głowę, przerywając czytanie długiej umowy i spojrzał w stronę windy. Do Arvera była osobna. Ktoś nią jechał, o czym świadczył odbijający się echem dźwięk mechanizmu, a nikt z dołu do niego nie dzwonił. Zwęził oczy, sięgając po słuchawkę i wciskając przycisk kierujący go bezpośrednio do szefa.

- Coś się stało?

- Umawiał się pan z kimś?

- Nie, coś nie tak?

- Ktoś tu jedzie, bez zgody ochrony.

- Szlag - warknął i rozłączył się w momencie, gdy winda stanęła na dziewiątym piętrze. Ciemnowłosy nie miał czasu poinformować całego sztabu ochrony. Nie powinni do tego dopuścić i w skrycie liczył, że Malcolm właśnie się tym zajmował. Miał wystarczająco wrogów, aby ktoś od tak mógł sobie tu przyjść.

Stalowe drzwi rozsunęły się ukazując wykrzywioną gniewem twarz krępego mężczyzny w garniturze. Ilia przeczuwał, że to się na nich zemści. Na obojgu. Mógł zareagować, jednak pracował i wykonywał rozkazy alfy. Był współwinny, chociaż nieszczególnie poczuwał się do odpowiedzialności, jaką rzekoma „ofiara" mogła chcieć wyegzekwować.

Uniósł się zza swojego sanktuarium i obszedł biurko. Facet szarżował w stronę centrum całego problemu - drzwi oddzielających go od szefa. Jeśli zamierza w nim zostać, lepiej żeby przekręcił zamek.

- W czym mogę pomóc, panie Loyton? - spytał uprzejmym tonem, zagradzając mu w połowie drogę, na wszelki wypadek zachował stosowny dystans i uważnie obserwował jego postać.

- Cholerna gnida mi za to zapłaci! Zejdź mi z drogi! - wykrzyczał, czekając aż sekretarz się usunie. Pewnie liczył, że zrobi to dobrowolnie.

- Panie Loyton, proszę się uspokoić i powiedzieć, czego pan chce - spróbował jeszcze raz, siląc się na uprzejmość. Starszy wycelował w niego palcem, uśmiechając się z jadem. Z oczu biło mu dziwne szaleństwo. Ilia odruchowo cofnął się o krok.

- Ty. Jesteś jego kolejną, posłuszną dziwką, prawda? Ciebie też przekabacił... Albo robi ci tak dobrze jak pieprzy cały zarząd, z którym zmówił się przeciwko mnie! - wyrzucił z siebie z furią i natarł.

Z siłą, o jaką by go nie posądzono odepchnął betę na bok, posyłając go prosto na ziemię. W ostatniej próbie zatrzymania tego świra złapał go za nogawkę spodni, zasłaniając się uprzednio. Ten spojrzał na niego jak na śmiecia i kopnął. Ilia jęknął z bólu i mimo że próbował przyjąć cios na drugą rękę, a jednocześnie nie puścić, wiedział że zostaną mu po tym siniaki wszelkiej barwy.

- Puszczaj mnie ty wstrętny karaluchu! - wrzasnął z irytacją, posyłając sekretarzowi kolejnego kopniaka.

- Kurwa - stęknął, puszczając. Przetoczył się i wstał, sięgając z powrotem ku odwracającemu się agresorowi - Niech mnie szlag, jeżeli dojdziesz do tych drzwi - syknął przez zęby. Nim chwycił go za ramię, skulił się by uniknąć ewentualnego ciosu i szybko zastosował haka na nogi, którego nauczył się ostatnio na obowiązkowych zajęciach jiu jitsu. Ex-współudziałowiec zwalił się na lustrzaną podłogę jak kłoda ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.

- Co...

- Ani, kurwa, drgnij bo wdeptam twoje jaja w podłogę pana Arvera - zagroził, unosząc nogę nad jego kroczem dla podkreślenia powagi sytuacji - Poczekasz grzecznie aż CEO opuści swoje biuro i zechce cię przyjąć na pieprzoną audiencję - mówił grobowym głosem - A do tego czasu zostajesz pod moją opieką. - Uśmiechnął się na koniec, dbając aby wyglądało na uśmiech szaleńca. W odpowiedzi dostał nerwowe kiwnięcie głową.

Blondyn musiał wszystko słyszeć albo obserwować przez dziurkę od klucza. Po kilku sekundach z nonszalancją bijącą z każdej komórki silnego ciała wychylił się zza drzwi własnego królestwa. Faktycznie niczym król pojawiający się na audiencji.

- Och, nie wiedziałem, że mamy gościa. Chyba nie był umówiony? - wymruczał jakby nigdy nic, podchodząc bliżej - Dlaczego wykorzystałeś na nim chwyt jiu jitsu? Masz czarny pas, co gdybyś go zabił?

- Niecierpliwił się - odparł krótko, wchodząc w swoją rolę. Nie spuszczał wzroku z nagle bladego współudziałowca. W końcu mam czarny pas, pomyślał.

- Tak? Czym takim?

Mężczyzna już otwierał szeroko usta, lecz Ilia nie dał mu dojść do słowa. Z maską obojętności nacisnął na jego krocze, aż usłyszał świst wypuszczanego z płuc powietrza. Wbrew wszystkiemu serce Ili biło szybkim, mocnym rytmem pompując krew do wypełnionego adrenaliną organizmu. Jego poobijana ręka drżała, dlatego z całych siłą zacisnął dłoń w pięść i ułożył ją za plecami w dystyngowanej pozie.

- Panie Loyton, nikt nie pozwolił się panu odezwać - ostrzegł niskim tonem i zwrócił się do Malcolma - Gdzie pan go chce?

You're mineWhere stories live. Discover now