Ratunku! Nie mam weny!

Start from the beginning
                                    

Mózg nie lubi się wysilać, nie ma co tego ukrywać. Mózg woli, żeby było łatwo i przyjemnie, dlatego ludzie potrafią „zmarnować" kilka godzin z rzędu na oglądaniu głupio-śmiesznych filmików na YouTube, oglądaniu seriali, graniu w gry komputerowe czy na innych formach przyjemnego spędzania czasu, ponieważ dostarczają natychmiastowej nagrody w postaci rozrywki, dobrego humoru i tak dalej. Ponadto nie wymagają jakiegoś wielkiego skupienia i wysiłku umysłowego (sprzeczałbym się przy grach, bo są różne, ale mniejsza). Praca wręcz przeciwnie: praca angażuje i umysł, i ciało, praca męczy nasz mózg, a mózg tego nie lubi i będzie zapierał się rękoma i nogami przed podjęciem pracy. Dlatego mamy opory przed zaczęciem nauki, dlatego mamy opory przed posprzątaniem w pokoju/domu, dlatego mamy opory przed tworzeniem. Łatwiej i przyjemniej (uwaga, powtarzam się) jest leżeć w łóżku i oglądać coś niż usiąść i pisać.

Pisanie można porównać do biegania. Dla ułatwienia podzielimy to tylko na dwa rodzaje: sprint i maraton, bo to się ładnie łączy z literaturą. Sprint to rzecz jasna krótkie teksty (shorty, one-shoty), opowiadania et cetera, maraton to powieści, dylogie, trylogie, cykle, serie i takie tam. Wena, czyli nasza chęć do pisania, przychodzi sama z siebie, zazwyczaj niespodziewanie i wystarcza na jakiś czas w zależności od osoby. Wtedy tworzy nam się najprzyjemniej, bo mamy na to ogromną ochotę i zazwyczaj odczuwamy ekscytację pomysłem, na który wpadliśmy. Tylko że tej naturalnej chęci wystarcza na naprawdę krótko: na jeden dzień, jeden tekst albo jeden rozdział. Dlatego jest tak wiele opowiadań (może bardziej odpowiednim słowem byłoby „historii"?), które kończą się po pierwszym rozdziale. Bo nam ta chęć po prostu mija.

Tak jak podczas maratonu biegacza dopada kryzys, tak podczas pisania kryzys może dopaść piszącego. Zniechęcenie (brak weny), brak sił, cokolwiek.

Ponownie posłużę się przykładami (można powiedzieć, że argumentami i kontrargumentami): swoimi, koleżanki oraz pisarzy.

Moja koleżanka ma swoje momenty w pisaniu. Potrafi przez dwa tygodnie nawet nie usiąść do swoich tekstów (kariera naukowa trochę jej w tym przeszkadza), by potem w jeden dzień nadrobić zaległości i napisać kilkanaście, nawet kilkadziesiąt stron. Poczułem się przytłoczony, kiedy po dłuższej przerwie w rozmowach pochwaliła mi się, że ma bagatela tysiąc stron tekstu - ja w życiu nawet tylu nie napisałem, licząc wszystkie moje dzieła.

Mój przykład to praktycznie to samo, tylko bardziej rozłożone w czasie. Potrafiłem przez dwa miesiące tworzyć, by potem rzucić to na rok. Niekorzystny bilans, prawda? Tak samo tłumaczyłem się – że nie mam weny, a mnie po prostu nie chciało się pisać; odczuwałem swego rodzaju blokadę, której przyczynę oczywiście znam i staram się wyeliminować.

Te dwa powyższe przykłady może potraktować jako argumenty na potwierdzenie, że wena jako twórczy zapał, rzeczywiście istnieje. Dlatego spójrzmy teraz na profesjonalnych pisarzy.

Pierwszym jest mężczyzna, którego tożsamości niestety nie pamiętam, a z którym wywiad kiedyś przeczytałem. Pisze, jak najbardziej wydaje, ale podzielił się kulisami procesu tworzenia. Codzienny dojazd do pracy zabierał mu około godziny w jedną stronę (bądź łącznie. Przepraszam za brak konkretów, próbowałem znaleźć wywiad, ale poniosłem klęskę). I jak sam mówił, mógłby tę godzinę (lub dwie) spędzić w przyjemniejszy sposób, na przeglądaniu Internetu lub czytaniu książki, ale sam zmusza się do pisania na smartfonie. Jedzie w jedną stronę, w drugą, dopisuje nieco w domu i ma jakieś tysiąc słów dziennie.

Drugim przykładem jest Stephen King. W swoim poradniku „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika", którego lekturę jak najbardziej polecam, napisał, że codziennie stara się napisać dziesięć stron, czyli mniej więcej dwa tysiące słów. Czasem idzie mu to lepiej i szybciej, czasem kończy ciut później, ale może sobie na to pozwolić. W końcu z tego żyje. ; )

Czy można powiedzieć, że tych dwóch nie opuszcza wena? Niby można, ale to po prostu dyscyplina i samozaparcie, żeby dzień w dzień coś tworzyć. Gdyby pisali tylko wtedy, kiedy mają na to chęć, prawdopodobnie nie powstałoby tylu powieści Mistrza Grozy.

Najlepszym przykładem dyscypliny mógłby być Remigiusz Mróz, który przecież wydaje powieść co parę miesięcy, ale chodzą słuchy, że jego wszystkie dzieła opierają się na jednym szablonie i różnią się tylko opakowaniem. Nie wiem, nie czytałem i raczej nie zamierzam.

Skoro mamy już wyjaśnione, że „wena" to chęć do pisania, przejdźmy do kolejnej sytuacji: mam ogromną chęć coś napisać, zbiorę się w sobie, usiądę przed laptopem/komputerem/kartką papieru i... nie potrafię niczego napisać. W głowie jest taka sama pustka jak w dokumencie/na kartce przede mną. A jeśli już coś napiszę, to za chwilę kasuję, bo nie czuję, żeby to było to. Dlaczego tak jest, że mimo że mam „wenę", to jednak nie jestem w stanie pisać?

Przyczyn takiej „blokady pisarskiej" może być całkiem sporo. Jedne mniej poważne, drugie bardziej. O ich rodzajach będzie kiedy indziej (jak zawsze), za to teraz podam parę sposobów, jak sobie z nią poradzić. Aczkolwiek nie obiecuję, że zadziałają zawsze i w każdym przypadku.

- zacząć pisać coś innego, niż zamierzaliśmy. I ponownie porównam pisanie do sportu: przed konkretnym wysiłkiem warto zrobić rozgrzewkę, żeby ciało miało okazję się przystosować. Nie oszukujmy się, mózg również jest mięśniem, który trzeba regularnie ćwiczyć, żeby nie zanikł. Tak samo z pisaniem; jeśli nie jesteś w stanie niczego napisać w swoim magnum opus, otwórz dokument i napisz coś niewymagającego. Drabble, krótki tekst, jakieś przemyślenia z całego dnia, cokolwiek. W sytuacji, kiedy jednak koniecznie chcesz napisać coś w magnum opus, ale nie możesz, pomiń ten nieszczęsny fragment i skup się na innym. Swego czasu miałem napisany początek, losową scenę ze środka i koniec opowiadania, ale nic pomiędzy nimi. ; )

- kiedyś czytałem, że pusta kartka/strona w dokumencie niekorzystnie wpływa na nasz mózg w tym sensie, że czujemy stres. Szczególnie wtedy, kiedy mija czas, a kursor cały czas mryga i mryga, więc dobrze jest wziąć na przykład gazetę i pisać na niej w otoczeniu innych liter. Nie sprawdzałem tego konkretnego sposobu, ale osobiście rzeczywiście łatwiej zaczyna mi się nowy tekst, kiedy widzę mniej białej strony, niż kiedy widzę jej więcej (testowane na smartfonie i laptopie).

  - (zaproponowane przez użytkowniczkę Kaczurek) przed rozpoczęciem pisania, czyli otworzeniem dokumentu w Wordzie czy kartki w zeszycie, ułożyć sobie w głowie kilka pierwszych zdań. Zdecydowanie obniży próg wejścia. 

- rozmowa albo z samym sobą, albo z drugą osobą (czy nawet z całą grupą) o tekście. Osobiście, kiedy tak robię, pozytywnie nakręcam się na pisanie, szczególnie, jeśli wpadnę na jakąś błyskotliwą myśl (którą zazwyczaj nie jest, ale o tym, ponownie, innym razem). Nie dość, że idzie się zmotywować, to jeszcze dostajecie swoje/czyjeś przemyślenia na temat opowiadania/powieści.


Jak zwykle zachęcam do wyrażania opinii, konstruktywnej krytyki, polemiki et cetera. Jestem bardzo ciekaw, co sądzicie o powyższym wpisie. : )

Następny tekst pojawi się 11.01.2019.

Do przeczytania w Nowym Roku!

Rutyna pisaniaOn viuen les histories. Descobreix ara