Oczy, które były identyczną kopią tych, których nie cierpię.

- Mamy całą noc, Maley. Możemy przegadać ją do bólu - odezwał się, przerywając milczenie. - Chodź za mną - nakazał, zaczynając przeciskać się przez tłum ludzi odpychając ich na boki i niekiedy zbijając z kimś krótką piątkę.

Zupełnie nie wiedziałam, co strzeliło mi do głowy, żeby za nim iść. Tłumaczyłam się znaną frazą: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Jednak, czy w tym przypadku powinnam się tym kierować?

- Gdzie ty idziesz? - spytałam dając upust swojej ciekawości widząc, że chłopak zbliża się do drzwi wyjściowych.

Beniamin jęknął z niezadowoleniem, otwierając z impetem drzwi.

- Nie zadawaj pytań, tylko chodź... - prychnął, po chwili śmiejąc się cicho.

Chłopak szedł przed siebie jeszcze moment, gdy nagle gwałtownie skręcił w bok. Przed nami była niewielka, biała furtka, która prowadziła do ogrodu. Pachniało w nim lawendą, po płocie wzbijały się liany, a trawa wydawała się wypielęgnowana i przycięta. Spojrzałam pytającym spojrzeniem na chłopaka, który wskazał dwie huśtawki w rogu.

Uśmiechnęłam się pod nosem, zajmując jedną z nich i odpychając się szybko nogami.

- Podoba ci się? - zapytał siadając obok. - Lepiej niczego nie zepsuj, matka mnie zabije... - westchnął, spoglądając na moje stopy które nieco obijały krzak niedaleko.

- Um, jasne - rzuciłam. - Nie sądziłam, że jesteś fanem rozmów na huśtawce.

- Ja też.

- Co cię do tego skłoniło? - brnęłam w to dalej, chcąc dowiedzieć się, który impuls przyprowadził tu Beniamina, a który przytargał tu mnie.

Chłopak zamyślił się, spuszczając głowę i wbijając wzrok w swoje znoszone trampki.

- To nie był najlepszy pomysł. Wiesz... ta cała impreza - westchnął ciężko, łapiąc się sznurków od huśtawki. - Cały czas czegoś ode mnie chcą, rany... Rozwalą mi co najmniej połowę chaty i jeszcze domagają się ciągłej opieki.

- Mówisz, że nie znosisz imprez? - uniosłam do góry jedną brew.

- Nie mówię, że nie znoszę, ale robię to jedynie z przymusu.

- To znaczy?

- Cholera, Maley, zadajesz za dużo pytań - syknął ironicznie, odpychając się stopami od ziemi. - Kiedy jesteś kandydatem na kapitana drużyny masz swoje obowiązki. Jaśniej ci nie wytłumaczę.

Zwróciłam wzrok z powrotem na pęki lilii, które wpadły mi wcześniej w oko.

- Mniej więcej rozumiem - parsknęłam krótkim śmiechem. - Robisz to tylko dlatego, by zaplusować i podbić sobie reputację.

Beniamin pokiwał głową, rozciągając swoje usta w uśmiechu i spoglądając na mnie kątem oka. Odwzajemniłam się, unosząc lekko kąciki ust i zagarnęłam za ucho włosy.

- Masz całkiem znośny uśmiech, Watson - zauważył, szczerząc się jeszcze szerzej.

Zerknęłam na niego szybko, kręcąc głową z dezaprobatą.

- Uwiedzenie trenerki swojego rywala też masz na liście obowiązków? - spytałam z namacalną ironią w głosie, a chłopak odchrząknął znacząco.

- Masz niezłą celność, Maley - tu znów powtórzył scenę z teatralnym zadaniem mu rany w pierś i zaśmiał się nieco głośniej. - Cały czas trafiasz w sedno. Jeszcze chwila, a wyciągniesz ze mnie moją taktykę i Farrow wygra.

- Nie potrzebuję twojej taktyki. Zmiażdżę cię własną bronią - pogroziłam mu, dając wyraźne znaki, że tylko żartuję.

Choć w środku siebie byłam zupełnie poważna.

W pewniej chwili usłyszałam głośnie kroki i śmiechy, które dobiegały z niedaleka. Były one wyraźniej głośne i donośne niż dotychczasowe dochodzące z imprezy.

- Spieprzył gdzieś, nie ma go! - ktoś warknął, uderzając o coś pięścią.

- Mówiłem wam, że nic nie zaszło!

- Zamknij się Ethan. Ten kretyn jeszcze usłyszy co sobie o nim myślę.

- Cholera - syknął Beniamin, a furtka z wolna otworzyła się. Słychać było jedynie jej skrzypnięcie.

Uniosłam wzrok i marszcząc brwi dostrzegłam trzy postacie, które z zaciśniętymi pięściami zbliżały się w naszym kierunku.

- Hej, Davis. Koniec randki, mamy do pogadania, pajacu - krzyknął jeden z nich.

Po głosie poznałam, że był to Jacob. Ledwie widziałam jego rysy twarzy, jednak szybko wyczytałam, że jest on wściekły. Po chwili na chłopaka rzucił się drugi, Ethan, który zaczął odciągać go od Beniamina. Sam Davis wstał z huśtawki i stanął przede mną, zasłaniając mnie delikatnie rękami, jednak doskonale było mnie widać.

- Uspokój się, Jacob. To nie twoja sprawa, daj mi to załatwić - wtem usłyszałam doskonale znany mi głos, a pod światłem dobiegającym z pobliskiej latarni stanął sam Adam Farrow, który ze zmarszczonym czołem spojrzał na swojego przyjaciela.

Jednak z początku wcale go nie poznałam. Wszystko przez jego niepozorny kostium księcia.

- Czego chcecie, co? - spytał nieco poirytowany Beniamin, krzyżując ręce na piersi. - Jestem zajęty, nie chcę z wami rozmawiać, jasne?

- Co? - spytał Farrow, wychylając się na tyle, że w tamtym momencie dokładnie zlustrował mnie wzrokiem, jakby kilka razy, gdyż za pierwszym i drugim zupełnie nie dotarło do niego kim jestem.

Adam jednak nic nie powiedział. Przełknął ślinę, zaciskając pięści.

- Jesteś zwykłą ofiarą, Davis - wycelował w niego, wyraźnie rozwścieczony. - Nie rozumiesz pojęcia zdrowa rywalizacja, masz za niskie ego, czy o cholerę ci chodzi?

- Nie wiesz nic, nie odzywaj się Farrow! - odparł chłopak, zbliżając się do niego.

- Wszystko wiem, jesteś skończony - syknął ostatni raz, a Ethan chwycił pod ramię swojego przyjaciela i w szybkim tempie wyprowadził go z ogródka.

Zostałam w tamtym momencie tylko ja, Farrow i Jacob, który próbował wyładować emocje kopiąc w jakiś krzak nieopodal. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Farrow skanował mnie chłodnym spojrzeniem, jakby chciał zamienić mnie z lodową rzeźbę bądź zamienić w drobny pył.

- Nie patrz tak na mnie, Adam - odezwałam się smutno, wstając z huśtawki.

- Nie mów do mnie teraz, Watson. Nie chcę z tobą rozmawiać - warknął, przewracając oczami.

Odchrząknęłam, wbijając wzrok w trawę.

- Jest piątek, godzina osiemnasta - mruknęłam, próbując wyminąć chłopaka, jednak ten zatrzymał mnie szybkim ruchem dłoni.

- Czemu z nim siedziałaś? Byliście na jakiejś randce czy jak? To zwykły dupek, Watson. Nie możesz się z nim zadawać - odezwał się po chwili, unosząc z kolejnym wyrazem coraz bardziej głos.

Westchnęłam ciężko, odchylając głowę do tyłu.

- Mogę, nic ci do tego, kretynie.

Farrow miał wyraźną ochotę odeprzeć coś co zabolałoby mnie, jednak opanował emocje i nabrał głęboki wdech.

- Jeszcze dwa razy - parsknął.

Adam zbił mnie z tropu.

- Dwa razy co?

- Jeszcze dwa razy możesz mnie wyzwać, Princess Peach - zaśmiał się krótko. - Nadal się nie nauczyłaś?

Wtedy Adam odwrócił się na pięcie i łapiąc Jacoba za ramię - skierował się w stronę furtki pozostawiając mnie z kołującymi myślami w głowie.

- Nadal się nie nauczyłam.

Perfectly Wrong - W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz