Rozdział 19

2.5K 121 8
                                    


Jacob

Poznałem Coltona w wieku ośmiu lat. Pewnego dnia ojciec dostał nową propozycję pracy, a niedługo potem zaprosił do domu człowieka, z którym pracował. David Marshall był postawnym, wysokim, pewnym siebie mężczyzną, z piękną kobietą u boku i synem. Polubiliśmy się niemal od razu, za kumplowaliśmy i nie rozstawaliśmy się praktycznie w ogóle. Po szkole bawiliśmy się razem aż do samego wieczora, a wiele razy nocowaliśmy u siebie. Nasza przyjaźń była silna, niezniszczalna, wyjątkowa. Colton był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Jego rodzice traktowali mnie jak syna, jak członka swojej rodziny, do dnia, w którym naprawdę się nim stałem. To rodzice Coltona zaopiekowali się mną, kiedy w moim rodzinnym domu wybuchł pożar. Byliśmy w skate parku, kiedy usłyszeliśmy potężny wybuch. Natychmiast przerwaliśmy zabawę i pobiegliśmy za dymem, który unosił się wysoko w górę. Nie pamiętam, co się ze mną działo, kiedy już zobaczyłem, że to mój dom płonie. Nie dowierzałem, płakałem, trząsłem się, a Colton przytulał mnie do siebie i mamrotał, że moja mama, tata i Josie na pewno żyją. Niestety nie żyli. Wybuch sprzątnął dom z powierzchni ziemi, a ja zostałem sam. Miałem zaledwie czternaście lat i najbliższą rodzinę w Anglii. Nie byli skorzy do pomocy. Siostra mojej matki była cholerną suką, nigdy nas nie odwiedzała i nawet matka nie mówiła o niej dobrze. Jakie szczęście, że nie chciała się mną opiekować. To rodzice Coltona wzięli mnie pod swoje skrzydła, zaadoptowali i wychowali, za co do końca życia będę im wdzięczny.

Mieszkałem z nimi przez pięć lat, ale nigdy nie widziałem Davosa. Jak się okazało, sam Colton nie miał pojęcia, iż ma brata. Sprawy posypały się dzień przed świętami, kiedy w drzwiach stanął młody chłopak, przemoknięty do suchej nitki. Matka Coltona rozpoznała go niemal natychmiast, przygarnęła w ramiona i nie puszczała tak długo, aż zrobiło się dziwnie i niezręcznie. Od słowa do słowa prawda wyszła na jaw. Jak się okazało, w młodości Ramona zdradziła swojego męża, po czym zaszła w ciążę i urodziła Daniela, ale Davos nienawidził tego imienia i nakazał mówić do siebie po prostu Davos. Oddała go do adopcji, ale jak widać, odnalazł drogę do matki. To Aleksander, mąż Ramony zażądał, aby oddała Davos'a, inaczej zagroził rozwodem. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że baby trzeba mieć pod kontrolą i nie pozwalać im na zbyt wiele. Ramona rozłożyła nogi przed innym, przez co Davos miał spierdolone życie w bidulu. Uciekł, a dzięki temu, że miał kontakt ze swoim starym–alkoholikiem, dowiedział się, gdzie mieszka Ramona. Zakręcona historia, ze szczęśliwym zakończeniem, bo od tamtego dnia wychowywaliśmy się we trójkę. Niestety małżeństwo państwa Marshall nie przetrwało tak ciężkiej próby, jak pojawienie się Bogu ducha winnego, wtedy piętnastolatka. Alexander nie mógł znieść obecności Davos'a w swoim domu, dlatego w wieku dziewiętnastu lat postanowiliśmy się wynieść. Wtedy Ramona rzuciła swojego męża, skupiając uwagę na swoich dzieciach. Wynagradzała Davos'owi każdą straconą z nim chwilę. Utrzymywała z nimi kontakt nawet wtedy, kiedy przenieśliśmy się na drugi koniec Panamy. Na początku było nam ciężko. Łapaliśmy jakąkolwiek fuchę, żeby tylko mieć za co żyć. Potem Davos wplątał nas w łatwy zarobek, czyli sprzedawanie dzieciakom prochów, aż pewnego dnia obrabowaliśmy miejscowy mały bank, co tak nam się spodobało, iż postanowiliśmy robić to zdecydowanie częściej. Tak pozostało do dzisiaj.


Wszystko układało się świetnie. Mieliśmy mnóstwo forsy, wypasione fury, a laski pchały się drzwiami i oknami. Zainwestowałem w klub, odpicowałem go i dzięki temu przynosił dochody. To właśnie tam poznałem Domi. Kiedy weszła do środka, nagle powietrze zrobiło się gęste, a mi zaschło w gardle. Była piękna. Niezbyt wysoka, bo miała zaledwie metr sześćdziesiąt dwa, z długimi, brązowymi włosami, które opadały jej na ramiona i w małej czarnej sięgającej do połowy ud. Na stopach miała niebotycznie wysokie szpilki, mimo to poruszała się w nich z pewnością siebie i gracją. Patrząc na nią, przepadłem. Wiedziałem, że muszę ją mieć, inaczej zwariuję. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby się ze mną umówiła i zrobiła to, chociaż łatwo nie było. Domi była uparta, znała swoją wartość i nie rajcowały ją moje bajery. Musiałem być sobą, dopiero wtedy pozwoliła mi się do siebie zbliżyć. Jedna randka, potem druga, trzecia i tak została moją dziewczyną. Widziałem, jak Colton na nią patrzy, jednak nigdy w życiu nie sądziłem, że jemu również wpadła w oko. Dopiero po rozmowie z pilotem wszystko kliknęło na swoje miejsce. To dlatego Colton tak kurewsko się wkurwiał, kiedy kłóciłem się z Domi. Wciąż siedział mi na głowie, aby mieć oko na to, co robię. Nie pochwalał moich kar, rygoru, awantur i zazdrości, której nie potrafiłem wobec niej powstrzymać. Przez to i między mną i Coltonem zaczęło się coś pieprzyć, aż w końcu powiedziałem, żeby się odpierdolił i zostawił mnie w spokoju. Domi była moją dziewczyną, nie jego, a pierdolenie mojego przyjaciela doprowadzało mnie do szału. Cóż... teraz rozumiem z tego o wiele więcej.

Nasze NIGDY | cz. IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz