Rozdział dwudziesty drugi

246 25 8
                                    

Gdy Elise miała sześć lat, w domku dziadka w jednym ze starych kufrów odnalazła pozytywkę należącą do jej babci. Edvard pozwolił wnuczce się nią bawić, ale musiała bardzo na nią uważać, bo była to jedna z najcenniejszych pamiątek po jego żonie. I rzeczywiście przez długi czas obchodziła się z nią jak z jajkiem, ostrożnie puszczając melodię, nie wynosząc poza salon i co tydzień przecierając delikatnie ściereczką, by pozbyć się z niej kurzu.

Aż pewnego dnia postanowiła pobawić się nią na plaży. Gdy Aaron kąpał się w morzu, ona siedziała na brzegu, mocząc radośnie stopy i puszczając w kółko muzykę z pozytywki. Wszystko było dobrze, dopóki nie nadeszła większa fala, która zalała jej nową zabawkę. Elise rozpaczliwie próbowała ją nakręcić, ale już nigdy nie udało się wydobyć z niej żadnego dźwięku.

Doskonale pamiętała moment, w którym musiała stanąć twarzą w twarz z dziadkiem i przyznać się do wszystkiego. I jeszcze lepiej pamiętała, jaką miał minę, gdy go przepraszała. I chociaż Edvard od razu poklepał Elise po głowie, zapewniając, że nic się nie stało, to wiedziała, jak bardzo przeżył tamtą sytuację.

Teraz czuła się podobnie, tylko tu nie chodziło o pozytywkę, a kłamstwo, które zrujnowało jej związek.

Zamurowało ją. Chciała powiedzieć coś sensownego, skleić jakieś zdanie, obronić się, ale potrafiła jedynie stać z lekko otwartymi ustami i wpatrywać się w przepełnione prawdziwym cierpieniem oczy Willa. Najgorsze było jednak jej milczenie, które z każdą kolejną sekundą utwierdzało chłopaka w tym, że Elise cały czas go oszukiwała.

– Przejdźmy do ogrodu – wykrztusiła w końcu, mrugając kilka razy, by wreszcie otrząsnąć się z letargu.

William bez słowa odwrócił się na pięcie i pośpiesznie ruszył na tył domu. Elise jeszcze nie miała siły płakać, ale wiedziała, że tym właśnie skończy się ta rozmowa. Sięgnęła jeszcze po sweter, nawet nie dlatego, że było jej zimno, bo akurat zalewała ją fala gorąca, ale bardziej po to, by móc czymś zająć ręce. Narzuciła go na siebie i zamknęła za sobą drzwi.

Na drżących kolanach podążyła za nim, próbując uspokoić oddech, dojść do siebie i wreszcie jakoś zareagować. Nie mogła się jednak pozbyć widoku tych pięknych bursztynowych oczu, które patrzyły na nią z wyrzutem. Zdradziła go i oboje o tym doskonale wiedzieli.

William oparł się o płot i wbił wzrok w taflę wyjątkowo spokojnego morza, od której odbijał się blask księżyca. O Boże, nawet nie był w stanie na nią spojrzeć...

– Dlaczego o to zapytałeś? Skąd przyszło ci to do głowy? – zapytała, przerywając ciężką ciszę.

– Spotkałem się dzisiaj z Ollem. Wszystko mi, kurwa, wyśpiewał.

Miała wrażenie, że nogi się pod nią ugięły, ale jakimś cudem wciąż stała i wciąż przeżywała wewnętrzne katusze. Serce biło jej jak szalone, oczy piekły od łez, które usilnie starała się powstrzymywać, warga niebezpiecznie drżała, a żołądek zacisnął się w ciasny supeł, przez co bała się, że zaraz przestanie oddychać i zwymiotuje wszystko, co włożyła dzisiaj do ust.

– To nie tak jak myślisz – podjęła drżącym głosem, ale Will uderzył wściekle pięścią w płot, przez co podskoczyła i zapomniała języka w gębie.

Rozejrzała się ze strachem, czy nikt nie spacerował przypadkiem po plaży, bo wszystko mógł usłyszeć, ale wokół było pusto. Przynajmniej nie będą mieli świadków tej awantury.

– A jak? – wychrypiał i wreszcie na nią spojrzał z odrazą i nieskrywaną nienawiścią. – A jak, do cholery? Dlaczego mi nie powiesz wprost? Dlaczego wciąż unikasz odpowiedzi? Dlaczego ciągle kręcisz?

Opowieści z SandefjordWhere stories live. Discover now