Akwamarynowa Tajemnica - seria 01. epizod 08.

124 8 0
                                    


W dzień planowanego lotu do Szwajcarii, czas dłużył się Elizabeth jak nigdy. Sekundy mijały jak minut, minuty zamieniały się w godziny, a godziny były podobne do pamiętnych dni, w które wraz z James'em i córką, ukrywali się przed wrogami. Doprowadzało ją to do szaleństwa, a serce wypełnione po brzegi niepokojem i strachem, odbijało się od żeber czarodziejki z niebywałą prędkością. Czas nigdy nie był jej sprzymierzeńcem, mimo iż w jakimś stopniu mogła go kontrolować.

„Denerwujesz się." - stwierdził Stephen, obserwując ją znad czytanej książki.

„Aż tak to widać?" - spytała uśmiechając się w jego stronę nerwowo.

Mistyk opuścił książkę na kolana i rzucił kasztanowłosej czarodziejce cierpkie spojrzenie. Na końcu języka krążyła mu niemiła, pełna sarkazmu odpowiedź. Gdyby Elizabeth była Wongiem, słowa czarnoksiężnika już dawno wydostałyby się na zewnątrz, doprowadzając bibliotekarza do irytacji. W najlepszym wypadku skończyłoby się szybką i błyskotliwą odpowiedzią ze strony mężczyzny w najgorszym – kłótnią. Elizabeth jednak nie była przyjacielem Strange'a. Wystarczyło, że jego oczy spotkały się z akwamarynowymi tęczówkami, tej pełnej tajemnic kobiety, aby uległ jej wdziękom.

„Spójrz w to miejsce." – pochylił się opierając łokcie na kolanie i wskazał palcem na podłogę w korytarzu. „Od jakiś dwóch, trzech godzin przemierzyłaś ten kawałek sanktuarium miej więcej z dobre czterysta osiemdziesiąt pięć razy. Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli wymienić podłogę, bo wytrzesz ją na wiór.„

„Liczyłeś każde moje przejście, jednocześnie czytając tą grubą cegłę?" – Elizabeth zachichotała nieco mniej nerwowo.

„Mam podzielna uwagę." – odparł puszczając do niej oczko. Serce czarodziejki zabiło nieco szybciej w przyjazny sposób, gdy szare oczy mistyka spotkały się z jej własnymi. „Lepiej powiedz mi, co właściwie cię dręczy, hm?"

„Po prostu chcę żeby wszystko przebiegło zgodnie z planem." – westchnęła, wzruszając ramionami. „Jedziemy na lotnisko, miejsce pełne podróżujących, kto wie może i wrogów, a ja nie przepadam za tak wielkimi przestrzeniami z całą gromadą obcych mi osób. Czeka nas odprawa. Jeżeli wszystko przebiegnie bez komplikacji, lecimy najpierw do Madrytu, a później do Genewy, a na końcu musimy się dostać do domu mojego ojca. Mam dziwne wrażenie, że w między czasie coś może się wydarzyć."

„A ja wręcz przeciwnie Lisbeth." – powiedział przekonany Strange i podszedł do kasztanowłosej kobiety. „Tym razem nie zamierzam spuścić cię z oczu, tak jak zrobiłem to dwa dni temu. Pamiętaj, że masz przy sobie Mistrza Sztuk Magicznych, który nie pozwoli, by spadł ci włos z głowy. No, jest jeszcze twoja nowa przyjaciółka."

„Peleryna Lewitacji."- powiedziała.

Objął jej ramiona rękami i pomasował energicznie sprawiając, że w kontakcie skóry z materiałem jej swetra wytworzyło się przyjemne ciepło. Elizabeth w końcu uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do stojącego przed nią, wyższego mężczyzny, ale był to jeden z tych uśmiechów, na które Stephen uwielbiał patrzeć. Szczery, pełen miłości i przekonania, że się z nim zgadza. Podsunął palec wskazujący pod jej brodę i uniósł ją lekko do góry, aby móc zachować w pamięci piękno jej śmiejących się ust i akwamarynowe tęczówki. Dostrzegł to co chciał i zapisał ten obraz na później, ale było coś jeszcze, co nie dawało jej spokoju. Sposób w jaki na niego patrzyła, coś pomiędzy śmiechem, a lękiem, zaciekawił go.

„Z nami jesteś bezpieczna. Obiecuje ci to." – Lisbeth skinęła głową. Nie była przekonana do słów Stephena. Ze składaniem obietnic też miała złe doświadczenia. „Co to jest?" – spytał raz jeszcze, robiąc groźną minę.

Biblioteka Marvela || Akwamarynowa tajemnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz