Rozdział 7

150 15 2
                                    


Strażnicy pokoju umieścili nas w przeciwległych pokojach. Doskonale znam pomieszczenie, w którym teraz się znajduję, niezliczoną ilość razy bywałem tu na herbacie, zaproszony przez żonę burmistrza, nawet ta stara kobieta robi do mnie maślane oczy, ale czemu się dziwić? Pokój utrzymany jest w jasnych barwach, ściany pomalowano na jasny błękit, podłogę wyłożono popielatymi panelami. Mniej więcej na środku pokoju rozłożono puszysty, niebieski dywan, przy ścianach natomiast ustawiono wysokie, oszklone komody, w których ktoś starannie ustawił porcelanowe figurki słoni. Nie spiesząc się przechodzę na drugi koniec pokoju, w stronę otwartego okna, którego zasłony delikatnie rusza ciepły wiatr. Tuż przy oknie stoi mały, biały, zdobiony stolik, do którego dosunięto dwa, również śnieżnobiałe krzesła, na których obu leżą nieduże, niebieskie poduszki. To właśnie tam ta stara baba karze mi siadać i podziwiać swój ogród, sącząc przy tym herbatę i wysłuchując zarówno najnowszych plotek nie tylko z dwójki, ale i też żalenia się na jej męża. Moje ucho drga, gdy niespodziewanie słyszę za sobą cichy szelest. Odwracam się w stronę drzwi, by zobaczyć w ich progu dwójkę dorosłych, którzy z doklejonymi uśmiechami, wpatrują się we mnie jak w obrazek.

- Jesteśmy z ciebie tacy dumni.- odzywa się wysoki, elegancko ubrany mężczyzna, o brązowych włosach, piwnych oczachi podobnych do moich rysach twarzy.

- Mimo, że nie musiałeś tego robić, ani nigdy cię o to nie prosiliśmy, ty postanowiłeś pójść w nasze ślady.- dołącza do niego średniego wzrostu kobieta, ubrana w czerwoną, krótką, obcisłą sukienkę, swoje długie, czarne, kręcone na końcach włosy pozostawiła rozpuszczone. Jej niebieskie oczy przepełnia duma.

- Po prostu chcę udowodnić wszystkim, że jestem najlepszy.- oświadczam z kamienną twarzą, opierając się przy tym prawą ręką o stolik.

- Nie mogliśmy wyobrazić sobie lepszego syna.- mój ojciec posyła mi kolejny uśmiech.

Zastanawiam się, dlaczego w ogóle tu przyszli. Przecież to nie tak, że się mną kiedykolwiek interesowali. Większość czasu nie było ich w domu, mogłem zobaczyć ich tylko okazjonalnie, wymienić powitania i najwyżej spytać co na kolację. Nagle zachciało im się zgrywać dumnych rodziców? Na początku może i zacząłem ciężko trenować, by w końcu mnie zauważyli i uznali za użytecznego, ale z biegiem czasu stawali mi się coraz bardziej obojętni, a ja trenowałem dalej, tym razem dla samego siebie, żeby zostać najlepszym. Dla mnie to obcy ludzie, bohaterzy epizodyczni, którzy raz na jakiś czas pojawią się przed moimi oczami, żeby za chwilę znowu zniknąć. Przez dłuższy czas w pokoju panowała niezręczna cisza, w końcu o czym moglibyśmy rozmawiać, skoro nic o mnie nie wiedzą? Nagle zegarek kobiety, którą powinienem nazywać "mamą" wydaje pojedynczy dźwięk. Kobieta podnosi do oczu czarne urządzenie i uśmiecha się nieco szerzej.

- Czas na "Przemiany"!- mówi o swoim ulubionym programie, wydaje się że obchodzi ją bardziej niż ja.- Cóż, widzimy się niedługo!

Po tych słowach kobieta wraz z mężczyzną opuszczają pokój bez zbędnych pożegnań. Ich miejsce natychmiast zastępuje Megan, która bez słowa przebiega przez pokój i rzuca mi się na szyję.

- Will, tak bardzo będę za tobą tęsknić!- zaczyna przytulając się do mnie, ale moją uwagę przyciąga coś zupełnie innego.

Przez nie zamknięte drzwi widzę, jak z przeciwległego pomieszczenia wychodzi para znajomych mi, niskich ludzi, a zza drzwi udaje mi się zauważyć drobną sylwetkę Susan, siedzącej na ciemnym fotelu z rękami złożonymi na kolanach i spuszczoną głową. Drzwi do jej pokoju w końcu zostają zamknięte, a kamienne twarze jej rodziców, które musieli utrzymywać, gdy byli przy niej, zamieniają się w lekkie uśmiechy pełne ulgi. Nie dziwię im się, mimo że to ich jedyna córka, wraz z jej zniknięciem w końcu skończą się prześladowania, wandalizm i inne kary, które mimo że były wymierzane w dziewczynę, trafiały ich rykoszetem. Nie ukrywam, czuję się jak bohater, z myślą że w końcu udało mi się ich od tego uratować, w końcu oni niczym nie zawinili, to ich córka okazała się być zakałą dwójki. Oni nie zrobili nic złego... No może oprócz sprowadzenia na świat tej szmaty.

- Kocham cię...- wciąż przytulająca mnie blondynka kończy swój wywód, który uciekł mi mimo uszu.

- Ja ciebie też.- wybieram najprostszą odpowiedź, a następnie się całujemy. Zdaje się być przez to szczęśliwa.

- Koniec widzeń, czas ruszać.- znikąd w wejściu pojawia się dwójka strażników pokoju w towarzystwie Marcus'a.

Megan macha mi ręką z oczami pełnymi łez i znika w głębi korytarza. Gdy Susan do nas dołącza, strażnicy prowadzą nas znajomym korytarzem do tylnego wyjścia, tego samego przez które niedawno się włamywaliśmy. Marcus otwiera drzwi, a moim oczom ukazuje się tłum ludzi w każdym wieku, który stworzył szpaler ciągnący się aż do wejścia do pociągu. Wszyscy żywiołowo machają i promiennie się do mnie uśmiechają, a gdy przechodzę życzą mi powodzenia i szybkiego powrotu. Na początku chciałem przejść z kamienną twarzą, ale gdy dostrzegłem niską, skaczącą w tłumie dziewczynkę, która dzięki temu próbowała cokolwiek zobaczyć, rozpoznałem w niej moją faworytkę. Ktoś w końcu zlitował się nad nią i podniósł ją z ziemi, dzięki czemu mogłem zobaczyć ekscytację na twarzy małej Clove. Zanim wszedłem do pociągu upewniłem się, że poślę jej szczery uśmiech i pomacham na pożegnanie. Niedługo się zobaczymy.


68 Igrzyska GłodoweWhere stories live. Discover now