Rozdział 9

145 13 5
                                    


Mimo wysokich obcasów, kobieta o krótkich, zielonych, kręconych włosach, której twarz oblał rumieniec, nie sięga mi nawet do ramienia. Kobieta wprowadza ostatnie poprawki mojego stroju. Ekipa przygotowawcza zgodnie stwierdziła, że jestem perfekcyjny i od razu skierowali mnie do mojej stylistki, tym samym oszczędziłem około godziny.

- Gotowe.- oświadcza i nieśmiało się ode mnie odsuwa, żeby przesunąć stojące niedaleko owalne lustro tak, żebym mógł się w nim przejrzeć.

Zostałem ubrany w szary, nieco połyskujący, sztywny garnitur. Marszczę brwi próbując rozgryźć, co symbolizuje, strój powinien reprezentować mój dystrykt. Po chwili dochodzę do wniosku, że to prawdopodobnie nawiązanie do grafitu, wydobywanego w dwójce. Przenoszę wzrok na swoją twarz. Moje włosy zostały wymodelowane za pomocą przyjemnie pachnącej pianki, a nas oczami namalowano mi cienkie, czarne kreski.

- I co o tym sądzisz?- pyta wystawiając zza lustra jedynie głowę.

- Jest cudowny. Nie mogłem wyobrazić sobie niczego lepszego, jesteś niezwykle utalentowana.- schlebiam kobiecie, której twarz przybiera odcień intensywnej czerwieni, a ona sama zaczyna lekko się chwiać.

Szybko podchodzę do niej i łapię za wąskie ramiona, żeby nie upadła. Czuję jak zielonowłosa się wzdryga.

- Wszystko w porządku?- pytam troskliwie.

- T-tak... Chyba się trochę przepracowałam...- wzdycha i przykłada jedną z dłoni do swojego czoła, prezentując przy tym swoje długie, zielone paznokcie z pomarańczowymi wzorkami.- Muszę tylko chwilkę odpocząć...

- Zasłużyłaś.- szepczę, a kobieta ponownie się wzdryga, na jej ręce udaje mi się dostrzec gęsią skórkę. Jakie to śmieszne, tak szybko owinąłem ją sobie wokół palca.

Stylistka zgodnie z zasadami powinna odprowadzić mnie do miejsca, z którego ma zacząć się parada, ale z łatwością przekonuję ją, do zostania w sali i odpoczęcia od pracy. Kobieta dziękuje mi słabym głosem i podaje dokładną instrukcję poruszania się po korytarzach. Niedługo później stoję już w obszernej sali, gdzie w rzędzie ustawiono rydwany, do których zaprzężono czarne konie.

- Willy!- zamieram na dźwięk tego zdrobnienia. To niemożliwe... Beth...?- Cześć!

- Cześć...?- zaskoczony odwracam się w stronę, z której dobiega mnie kobiecy głos. To nie Beth, to tylko blondynka z jedynki, której włosy upięte są w zjawiskowy kok, a zamiast ubrań, jej ciało zdobią klejnoty, które zakrywają jedynie intymne części ciała.

- Nazywam się Carlotta Daffodil, ale proszę, mów mi Lotta, tak jak wszyscy!- dziewczyna nie traci czasu, od razu mi się przedstawia, słodko się przy tym do mnie uśmiechając i wyciąga prawą dłoń z zamiarem uściśnięcia mojej, ale zamiast tego, postanawiam ją zaskoczyć. Ujmuję jej dłoń i delikatnie całuję, na co reaguje uroczym chichotem i trzepotaniem rzęsami. Może i to nie jest prawdziwa Beth, którą znam z dwójki, ale bardzo mi ją przypomina. Będzie idealnym popychadłem.

- Lotta! Miałaś na mnie czekać!- blondyn w podobnym do dziewczyny "stroju" szybko do nas podbiega.

- No po prostu nie mogłam się powstrzymać!- Carlotta krzywo się do niego uśmiecha.

- Nataniel Ullas.- chłopak odgarnia swoje długie, blond włosy i również wyciąga do mnie swoją prawą rękę.

- William Klints.- w końcu się przedstawiam i ściskamy swoje dłonie.

- A mojej to już nie pocałujesz?- pyta wysokim, rozczarowanym głosem, teatralnie akcentując każde swoje słowo, zerkając przy tym na swoją towarzyszkę.

- Sorki Nat, byłam pierwsza!- Lotta szczerzy do niego zęby.

- To był false start...- chłopak wzdycha, a dziewczyna chichocze, bez większego namysłu, również postanawiam się roześmiać, żeby zdobyć ich sympatię.

- W każdym razie: widzieliśmy twoją walkę na dożynkach i uznaliśmy, że cudownie byłoby stworzyć razem sojusz.- Lotta wesołym tonem od razu przechodzi do rzeczy.

Już chcę im odpowiedzieć, ale przerywa mi znudzony głos, który odbija się echem po ogromnej sali.

- Trybuci proszeni są do rydwanów. Powtarzam: trybuci proszeni są do rydwanów.- rozbrzmiewa komunikat, a rozproszeni po sali, zaczynają zmierzać na swoje miejsca.

- No cóż... Dokończymy tą rozmowę jutro! Chodź Nat!- Lotta natychmiast łapie chłopaka za rękę i ciągnie w stronę swojego rydwanu, Nataniel macha mi jeszcze ręką, zanim ponownie zacznie rozmowę z ciągnącą go dziewczyną. Muszą być ze sobą blisko.

Wolnym krokiem zmierzam na miejsce. Przy rydwanie nadal nie ma Susan, więc zaczynam szukać jej wzrokiem. Dzisiaj rano Marcus, gdy tylko zobaczył, że założyła to samo co na dożynki, jednakże upewniając się wcześniej, że dokładnie uprała ubranie, zrobił jej wykład, że nie musi chodzić w tych samych ubraniach dwa dni pod rząd, w końcu teraz ma wszystko czego potrzebuje. Dziewczyna chyba nie polubiła moich projektów. W końcu ją dostrzegam. Dziewczyna idzie tuż za dwoma strażnikami pokoju, którzy z kolei ciągną za sobą zapłakaną dziewczynę z szóstki, która zeszłej nocy próbowała popełnić samobójstwo. Susan szybkim krokiem zmierza w moją stronę z wzrokiem wbitym w ziemię. Krótkie, brązowe włosy dziewczyny zostały przylizane do tyłu, a na sobie ma długą suknię, wyglądem przypominającą, widoczną z mojego okna, górę Orzech, z której słynie nasz dystrykt. Suknia wygląda na bardzo delikatną... Gdy dziewczyna próbuje wspiąć się na rydwan, "zupełnie przypadkowo" następuję jej na rąbek sukni, która drze się z charakterystycznym dźwiękiem. Susan wydaje odgłos przerażenia, a ja głośno się śmieję i wskakuję na miejsce obok niej. Szatynka szybko podciąga suknię. Rydwan nagle rusza, przez co prawie z niego wypada, ale niestety udaje się jej zachować równowagę. Prostuję się dumnie i zaczynam machać uśmiechnięty do tłumy, który zaczyna obsypywać mnie różami, gdy w międzyczasie Susan, garbi się, robiąc wszystko, żeby suknia przetrwała do końca parady.

68 Igrzyska GłodoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz