Salve, Greywaren

116 13 5
                                    

Lynch odebrał połączenie telefoniczne, jedną ręką trzymając kierownicę.

Jego granitowe bmw pędziło pod górę, jego celem było Cabeswater, a pojawiające się na wyświetlaczu nazwisko Ganseya nie mogło już nic z tym zrobić, nie mogło go nijak powstrzymać.

- Cześć, człowieku – rzucił Ronan, przykładając komórkę do prawego ucha.

- Lynch – w słuchawce rozległ się znajomy, opanowany głos Richarda Ganseya III. - Miejsce, w którym się znajdujesz - rozkazał matowym głosem. Wypowiedział te słowa takim samym tonem, jakby oznajmiał, o której godzinie poda kolację albo, że idzie plewić grządki. Według Ronana Lyncha to była powłoka, która otaczała Ganseya i odganiała wszelki nieład i chaos, który mógłby zmącić poczucie wartości tego chłopaka.

Ronan chwilę zwlekał z odpowiedzią. Nie na tyle jednak, żeby Gansey miał powody, by podejrzewać, że przyjaciel nie mówi mu wszystkiego.

- Bmw – odparł najkrócej jak się tylko dało. - Jestem w bmw.

Westchnięcie po drugiej stronie linii.

- Gdzie znajduje się twoje bmw? - spytał Gansey.

- Sargent z tobą jest? - Ronan zignorował przyjaciela.

- Ma na imię Blue. Jane. Możesz wybrać - oznajmił.

- Parrish? - kontynuował Ronan. - Adam jest z tobą i Sargent?

- Jest ze mną i Jane. I Noah'em. - Spokojny, matowy głos Ganseya zaciął się przez chwilę zniecierpliwieniem. - Chcę wiedzieć, gdzie jesteś. I chcę usłyszeć, że nie w pobliżu Kavinsky'ego.

- W takim razie zajebiście się składa – zaczął Ronan – bo nie jestem w pobliżu tego gnojka. On w pobliżu mnie też nie - dodał po chwili. - Kończę już, wychodzę z auta.

- Lynch – zatrzymał go Gansey. - Cabeswater?

Milczenie. M i l c z e n i e .

- Cabeswater – przytaknął Ronan.

- Przyjechać? Jesteśmy w Monmouth.

- Nie potrzebuję niańki – zaprzeczył Lynch. - Parrish i Sargent potrzebują. Pobaw się z nimi. Kiedyś wrócę - obiecał.

- Zawsze kiedyś wracasz. Niekoniecznie w dobrym stanie - zauważył Gansey.

- Kiedyś wrócę, człowieku – powtórzył Ronan Lynch.

Rozłączył się i rzucił komórkę na fotel pasażera obok.

Wyszedł z auta. Świerze powietrze pełne magii uderzyło go silniej niż wiatr.

Przejechał dłonią po ogolonej głowie i zamknął oczy.

To był jego l a s . To było jego serce. To było jego Cabeswater.

A on sam należał do Cabeswater niczym sen do śniącego.

Ronan Lynch stał z zamkniętymi oczami, łapiąc każdą komórką ciała magię swojego serca, lasu, swojego Cabeswater.

Salve, Greywaren – zaśpiewały drzewa.

- Salve, Cabeswater – wymruczał Lynch. 















14.09.2018r.




NON MORTEM SOMNI FRATREM - Król KrukówWhere stories live. Discover now