Rozdział 1

13.2K 998 477
                                    

Leżymy tak razem od dziesięciu minut. Wpatruję się w niego i wzdycham. Mogłabym tak godzinami.

Jest taki gładki. Malutki. I słodki. Jest tylko mój. Wącham jego główkę. Czuję tyle emocji.

– Jesteś jedynym, co mi pozostało – szepczę, głaszcząc go delikatnie.

Moje szczęście. Moje wszystko.

To o nim myślę zaraz po przebudzeniu. To dla niego wstaję rano i lecę do sklepu na złamanie karku.

I pomyśleć, że taka mała kruszynka potrafi tak bardzo namieszać w twoim życiu...

Uśmiecham się do niego, a potem robię to co zwykle – odgryzam mu głowę. Powoli.

Jego drobne ciało najpierw rozciąga się tak, jakby było z gumy. Ale ja jestem silniejsza. Odrywam i przeżuwam, spoglądając na mały, tłuściutki, bezgłowy tułów. Brzuszek, ręce i nogi.

Tylko tyle z ciebie pozostało.

Zjadam także i to.

– O nie, to był ostatni! – jęczę do siebie i przewracam się na łóżku, zgniatając w dłoni puste opakowanie.

Moje uzależnienie od żelków przybiera na sile. Szczególnie upodobałam sobie te w kształcie miśków. Nie żebym wcześniej ich nie lubiła. Po prostu teraz są jedynym powodem, dla którego z chęcią wstaję z łóżka.

A powód, przez który nie mam ochoty na nic więcej, wyjechał, zostawił mnie i...

Dosyć! Potrzeba mi więcej żelków!

Wrzesień w tym roku jest okrutny – na zewnątrz leje, a drzewa gną się pod naporem wiatru, ale nawet to nie powstrzyma mnie przed wyprawą do sklepu. Wstaję, potykając się o własne kapcie i biorę z fotela pierwszą lepszą parę jeansów. Leży ich tam cała sterta, bo ostatnio nie mam ochoty chować ich do szafy. Wciągam brzuch i próbuję zapiąć guzik.

–Niech to szlag! Jeszcze tydzień temu w nie wchodziłam!– przeklinam i rzucam spodnie w kąt. Postanawiam włożyć legginsy.

Prawda jest jednak okrutna i czas spojrzeć jej w oczy – uzależnienie od żelków, poza oczywistym ryzykiem próchnicy, sprawia, że nie mieszczę się w swoje dawne ciuchy. Te kilka nadprogramowych kilogramów nie powinno być dla mnie tragedią, bo moja waga nadal jest w normie. A jednak czuję się coraz mniej komfortowo, a poczucie własnej wartości, które zawsze miałam niskie, zmalało jeszcze bardziej.

Jest mi wstyd, bo nie potrafię poradzić sobie ze złamanym sercem inaczej niż za pomocą cukru. Pocieszam się tym, że przecież mogło być gorzej – mogłam rzucić się w narkotykowe opary, albo dorobić się zdartego gardła od palącej mocy Kapitana Morgana. Tymczasem ja wybrałam słodki, cukrowy rausz.

Zmieniłam się. Zaczęłam sporo imprezować i pić więcej niż kiedyś. Wprawdzie nie brałam narkotyków i nie rozkładałam przed nikim nóg, ale zdarzyło mi się kilka flirtów. Wszystko po to, by o NIM zapomnieć. Jak to mówią: cel uświęca środki.

Moje weekendy są teraz kolorowe i intensywne, choć rano pozostaje po nich tylko mgliste wspomnienie. Wprawdzie te kilka godzin w klubie pozwala mi nie myśleć, jednak tydzień przynosi szarą rzeczywistość, pracę i codzienne problemy. Tylko słodkie pyszczki żelkowych miśków pomagają mi to jakoś przetrwać.

Byle do kolejnego weekendu. Do kolejnej imprezy z Becky i z niezliczoną liczbą zainteresowanych nami mężczyzn.

Są bez znaczenia. Mają spełnić pewną funkcję. Tak jak telefon, który ma dzwonić, albo mikrofalówka, która ma podgrzać posiłek. Ich zadaniem jest sprawianie, bym czuła się chciana. Oni plus kilka drinków to moje paliwo na kolejny tydzień.

Napraw mnieWhere stories live. Discover now