I'll be there for you

733 61 14
                                    

Andy POV

Jak zawsze po koncercie udaliśmy się do garderoby. Wyszło tak, jak zaplanowaliśmy, w końcu jak zawsze daliśmy z siebie wszystko.

Nasi fani są niesamowici, śpiewali z nami przez cały koncert. Do teraz trudno jest mi pojąć w jaki sposób zapamiętali każdy wers każdej piosenki. Często nawet ja zapominam mojej solówki, dlatego odwracam mikrofon w stronę publiczności, a oni mnie ratują.

Kocham naszych fanów i uwielbiam atmosferę koncertów. Jednak jest też inny powód, dla którego czekam i odliczam dni do nich. Powodem tym jest Ryan. Tak, właśnie on. Zawsze podczas show uśmiechamy się, przytulamy i śpiewamy do siebie. Muszę przyznać, że gdy jest blisko, mam stado motyli w brzuchu, ale kocham to uczucie i najchętniej mogłbym cały czas koncertować. Wrócimy jednak do teraźniejszości. Koncert się skończył i wracamy do zachowań czysto przyjacielskich.

Przebrałem się szybko w szatni w czarną bluzę, gdyż moja koszulka po koncercie była cała mokra- dzięki Brook za zmarnowanie wody. Gdy wychodziłem, zobaczyłem jak reszta chłopaków również się przebiera. Wiele razy widziałem Ryana bez koszulki, ale za każdym razem przechodziły mnie ciarki, gdy patrzyłem na jego wyrzeźbiony tors.

Nigdy nie rozbierałem sie przy nich. Wstydzę sie mojego ciała. Robię wszystko, by coś zmienić, ale nie potrafię. Jedyne, co umiem, to dość dobrze zakryć mój brzuszek. Choć to nie jedyny powód. Staram się ukrywać też blizny po cięciu się na biodrach, które są bardzo widoczne, a nikt z chłopaków nie może sie dowiedzieć.

Gotowi opuściliśmy budynek i szliśmy w stronę samochodu. Nagle podbił do mnie Brooklyn.

- Ej stary, co się dzieje? Odkąd zeszliśmy ze sceny, jakiś cichy jesteś.

Hmm... co miałem mu odpowiedzieć? "Myślałem o idealnej klacie Rye'a i o tym, że nigdy nie spodobam mu się w ten sposób". Bardzo ufałem Brookowi, ale nie powiem mu prawdy.

- Jakoś słabo się czuję... pewnie to wina pogody.

Tak, zwalić na pogodę- najlepsza wymówka.

- Jasne, rozumiem. Jakbyś miał zasłabnąć, to wołaj.

Pokiwałem głową i spojrzałem w stronę mojego obiektu westchnień. Cóż, nic nowego. Mikey znowu się na nim wieszał i przytulał go. Kochałem go jak brata, dzieliłem z nim pokój, była to moja mała krówka, ale zawsze zazdrościłem mu kontaktu z Ryanem. Świetnie się dogadywali i zachowywali jak para. Mój dzień automatycznie popsuł się bardziej.

Wieczorem leżałem w łóżku czysty i pachnący po długim prysznicu. Myślami wracałem do koncertu i odtwarzałem sobie obraz uśmiechniętego Rye'a, patrzącego mi prosto w oczy, śpiewającego "I'll be there for you", oraz moment, gdy po mojej solówce przyciągnął mnie do siebie, całując w czoło. Po internecie krążyły już filmiki i zdjęcia naszej dwójki zrobione na dzisiejszym show. Była kupa komentarzy "#RandyisReal"...

Jasne... chciałbym. Zmęczony, spojrzałem na zegar- była już 2 w nocy, a Mikey cały czas siedział u Ryana w pokoju. Znowu to nieprzyjemne uczucie zazdrości, było mi coraz ciężej to znieść. Nie potrafiłem się pogodzić z tym, że na scenie Rye zwraca uwagę tylko na mnie, szczepcze mi na ucho słodkie przezwiska, a w domu czy gdziekolwiek indziej, nie pamięta o moim istnieniu. Jak leżałem, tak nagle wstałem. Nie wiedziałem, co mnie podkusiło, dawno tego nie robiłem, a zawsze pomagało... Nikogo nie było, dlatego znalazłem moją żyletkę w portfelu i zamknąłem się w łazience. Siedziałem na zimnych kafelakach dość długo. Nie kontrolowałem czasu, po prostu patrzyłem bezczynnie na zaschniętą już krew na moim biodrze. Nagle drzwi się otworzyły, a do łazienki wpadł rozśmieszony Ryan, zapewne uciekając przed goniacym go Mikey'm. Nigdy nie zamykaliśmy drzwi na zamek, dlatego i tym razem o tym nie pomyślałem... głupi ja. Gdy już domknął drzwi, spojrzał w moją stronę i zamarł.

When I told you~Randy *One Shot*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz