Rozdział 2

10 1 0
                                    


Nie owijając w bawełnę, szkoła była koszmarem i to nie tylko dla Bena. Klasa podzieliła się na mnniejsze grupki, wrogo nastawione do wszystkich, którzy próbowali wkupić się w ich łaski. Nauczyciele patrzyli na swoich uczniów z wyższością, ciężko było o jakąkolwiek dobrą ocenę, a ich kąśliwe uwagi stały się nieodłącznym elementem życia całej, szkolnej społeczności. Na lekcjach panowała grobowa cisza- nikt nie odważył się odezwać nieproszony, wyjąć telefonu czy broń boże nie wykonać narzuconego polecenia. Jeden chłopak, który usnął na lekcji matematyki został zdzielony książką po głowie. Wszyscy profesorowie nadużywali swoich praw,a jedyna osoba, która mogła uspokoić ten teatrzyk- dyrektor nie był od nich lepszy. Buc w garniaku z fałszywym uśmieszkiem. Jedyne co go obchodziło to czysty krawat i sprawianie pozorów. Cała reszta nie była nawet na drugim miejscu, ba gdzieś na samym dole jego dziwnej hierarchii. 

-Do odpowiedzi przyjdzie może Jack.. chwila co tu jest napisane? Jack Hitler?- Stara kobieta poprawiła okulary na swoim nosie i parsknęła ironicznym śmiechem.

-Nazywam się Hissler, proszę pani.- Sprzeciwił się wysoki szatyn.

- Dobrze wiem jak się nazywasz i ze mną nie dyskutuj. Te dzieci w tych czasach strasznie niekumate i pozbawione szacunku. Raz czy drugi dostalibyście paskiem po tych wygodnickich dupach, to by się odechciało kłótni. Siadaj. Jedynka.

-Ale..- Nauczycielka posłała mu tak wściekłe spojrzenie, że przemilczał tą sytuacje i wrócił na swoje miesce potulnie, chyba tylko po to, żeby nie przetestowała na nim swoich metod wychowawczych.

-Teraz może poproszę Bena Roe.

Zestresowany blondyn zbliżył się do biurka. W momencie gdy miał zacząć odpowiadać, poczuł jak cała wiedza powoli wyparowuje z jego głowy. Słyszał jakieś szepty z ostatnich ławek, jednak szybko zagłuszył je rosnący ze stresu puls. Podrapał się, udając że się zastanawia. Był tak przerażony wizją rozwiązywania czegoś przed tymi wszystkimi ludźmi, że nawet nie zdołał usłyszeć pytania.

-Powiesz coś wreszcie, czy będziesz tu tak stał?- Zirytowała się matematyczka, świdrując go wzrokiem. Chłopak spuścił głowę i oblał się rumieńcem.

"-No dalej przecież to wiesz"- Powiedział do siebie w myślach, jednak kiedy miał otworzyć usta, jakby go sparaliżowało. Klasa już nie powstrzymywała się od śmiechu. Z resztą podobnie jak pani Marshal. Jego siostra patrzyła na wszystko z politowaniem, ale jak to zwykle, nic nie powiedziała.

"- Nie dość, że w domu nie mogę mieć spokoju, to jeszcze w szkole. Co ja im wszystkim zrobiłem?"- Ben nie mógł już dłużej powstrzymywać łez. Kąciki jego oczu momentalnie powilgotniały, a za chwilę wypływały z nich już całe strumienie.

-Ale p*zda!- Krzyknął ktoś z tyłu, a reszta nie przyłączyła się do świetnej zabawy polegającej na obrażaniu nastolatka w każdy, mniej lub bardziej wulgarny sposób. Pani profesor nie reagowała, udając, że robi coś w komputerze. Miał już dość. Szala goryczy się przelała, nie zwracając uwagi na konsekwencje wybiegł z sali. W tym momencie coś ruszyło Vanessę, spakowała swoje książki i poszła w jego ślady. Nauczycielka nie zwróciła na nich większej uwagi, burczała jeszcze przez chwilę pod nosem, przeklinając bezstresowe wychowanie i dzisiejsze czasy, wstawiła dwójce uciekinierów minusowe punkty i wróciła do właściwej treści zajęć.

                                                      ****************************************

Blondynka wybiegła ze szkoły, jednak po chłopaku nie było już ani śladu. Próbowała do niego dzwonić, pisała wiadomości, okrążyła cały budynek przynajmniej 5 razy, ale nic nie przyniosło skutku. Po dwóch godzinach poszukiwań, oczekiwań, prób kontaktu, przerywanych tylko wyzywaniem całej reszty pieprzonego świata w myślach, złapała pierwszy, lepszy autobus i pojechała do domu z nadzieją, że jej brat wpadł na ten sam pomysł. Kiedy przekroczyła próg, szybko zorientowała się, że jest całkiem sama. Otworzyła każde drzwi na oścież, zeszłą nawet do piwnicy, zapukała do łazienki, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Teraz zrozumiała jak musiał poczuć się on wczorajszego wieczora. Strapiona zdecydowała się jeszcze wyjść na ganek. Uchyliła szklane drzwi od tarasu, ale tak jak podejrzewała, tam również nie odnalazła tego, czego szukała. Zadrżała z zimna, ponieważ miała na sobie jedynie cienką bluzkę na krótki rękaw, a pogoda w tym roku nikogo nie rozpieszczała. Schowała się spowrotem we wnętrzu werandy. Rozsiadła na kanapie i zaczęła przeglądać telefon w celu zabicia czasu nie potrafiła jednak skupić się na niczym, gdyż dalej gryzły ją wyrzuty sumienia. Rodzice w pędzie pracy i zajęci swoimi sprawami początkowo nie zauważyli nawet nieobecności swojego syna. A może nie chcieli zobaczyć? Vanessa kolejny raz wybrała jego numer. Kilka sygnałów i automatyczna sekretarka. Łzy ponownie zalśniły w jej oczach. Postanowiła zebrać się w sobie i napisać mu długą, szczerą i prosto od serducha wiadomość z przeprosinami. Bez usprawiedliwień, zachowała się jak ostatnia s*ka. Myślał, że może to ruszy trochę nastolatka i zdecyduje się na powrót do domu. Wahała się przez chwilę lecz wcisnęła przycisk 'wyślij'. Schowała smartfona pod poduszkę, położyła głowę próbując oddać się błogiej drzemce, jednakże w jej głowie przewijały się najczarniejsze scenariusze. Musiało minąć trochę czasu, sama nawet nie potrafiła powiedzieć ile minut, czy może już nawet godzin, zajęło jej zaśnięcie. W jej głowie wyglądało to na wieczność. A absolutnie nie widziała swojej wieczności bez brata, chociaż nigdy wcześniej by się do tego nie przyznałą. Nawet przed samą sobą.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 26, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

When I Was AliveWhere stories live. Discover now