Rozdział I

47 2 0
                                    

          To kolejna noc, w której ludzie wolą słyszeć grzmoty, podczas nadchodzącej burzy, niż jęki      i płacz swoich współtowarzyszy. W tej małej osadzie, którą zamieszkuje niecałe siedemset osób, warunkiem przetrwania jest jedynie wola przeżycia. Ale ja jestem kimś, kto zachowuje się zupełnie inaczej niż reszta. Jestem jednym z najmłodszych osób, które tu mieszkają -  Arkoy Leaf. Pomimo dramatów, które najczęściej się tutaj działy, nie złamałem się, pomimo ogromu tragedii. I choć mam dopiero siedemnaście lat, moja wola przeżycia i pokonania przeciwności jest o wiele większa niż u większości mieszkańców osady, którzy są ode mnie starsi i bardziej doświadczeni życiowo. Nie chcę tutaj zbyt wiele opowiadać o mnie, bo nie myślę, że jest to tak istotne. Wszystko przyjdzie z czasem, choć należy wspomnieć o najbardziej tragicznej dla mnie rzeczy, która mnie spotkała. Choć nie bezpośrednio, to wciąż, skutki tego zdarzenia są dla mnie co najmniej katastrofalne. Podczas pamiętnego zdarzenia trzy lata temu, straciłem swoich rodziców. Tak naprawdę, nie dowiedziałem się co było dokładną przyczyną wypadku, jednak, nie sądzę, że poznanie powodu sprawi, że moi rodzice wrócą do świata żywych. Na szczęście, był przy mnie od dawna ktoś, kto pomógł mi przetrwać najcięższe chwile w moim życiu. Mila Cloud. Ta siedemnastoletnia dziewczyna była obecnie jedyną osobą, która mogła wspierać mnie w najtrudniejszych sprawach. Jako córka przyjaciół moich rodziców, zawsze była mile widziana w moim domu, aż do czasu, gdy zmuszona była do... A nie ważne, Przeżyliśmy tragiczne historie. A było ich wiele...

- Wstawaj! – syknąłempodchodząc do Milii. – Chyba coś widziałem – szepnąłem podchodząc znów do okna.


Błyskawice jakby chciały pokazać jak niesamowicie potężny i niebezpieczny prowadzą ze sobą sztorm. Wpatrywałem się w sam środek burzy, która skąd inąd zdawała się nie kończyć, a każde kolejne grzmoty potęgowały strach przed uderzeniem. Pokój co jakiś czas rozświetlany był przez pioruny, nakreślając nasze ciebie na ścianach, co zdawało się być przerażające.

- Co się stało? Czy oni tam są? – zapytała Mila a w jej głosie nie było słychać jakiegokolwiek przerażenia. Podeszła do mojego łóżka i zaczęła się wpatrywać razem ze mną w ciemną otchłań. Mimo pogody, jej srebrne włosy mocno kontrastowały z mroczną potęgą burzy. Przysunęła się blisko mnie, choć po jej twarzy, rozświetlanej co jakiś czas, nie zauważyłem większego poruszenia, odnośnie całej sytuacji.

Przestałem się na nią wpatrywać, w poszukiwaniu jakiegoś większego entuzjazmu i skierowałem wzrok ku burzowemu przedstawieniu.

Kolejny grzmot.

Tym razem niedaleko naszego domku. Poruszyłem się nerwowo. A ja wciąż na nich czekam... Odkąd pamiętam, pragnę walki i dokonania zemsty, którą od dawna karmię w swoim sercu. Za wyrządzone zło, mam nadzieję odpłacić się tym samym.

Ząb za ząb...

- Myślę, że dziś... jestem gotowy by się zmierzyć z NIM – powiedziałem odrywając wzrok od okna, czując jednoczenie, jak moje ciało dostaje gęsiej skórki.

Mila spojrzawszy na mnie z politowaniem, a w jej oczach widać było troskę. Najwidoczniej nie chciała wdawać się w dyskusję, więc odeszła od łóżka ziewając przy tym ostentacyjnie. Była przyzwyczajona, że jako przybrana siostra, nie może pozwolić sobie na wychowywanie kogoś, kto nie jest jej rodziną, dlatego postanowiła skwitować to jednym zdaniem. Trafna uwaga i cięta riposta były nieodłącznym elementem naszego wspólnego życia, szczególnie jeżeli chodziło o wybijanie mi pomysłów z głowy. Szczególnie tych wątpliwych logicznie.

- Nie jesteś gotów przejść przez wojskowy tor, więc z czym chcesz iść i zwyciężyć? Sama brawura nie wystarczy.

Cisza.

Anielskie SkrzydłaWhere stories live. Discover now