- Ross... J-ja muszę z Tobą porozmawiać... - zaczęła Lily, nie wiedząc jak układać słowa.

            - Chyba nie musisz, twój ukochany właśnie u mnie był. - Jego głos był chłodny, co wywołało uśmiech na twarzy Josha.

             - Ross...

             - Bardzo się wczoraj zdziwiłem, kiedy przyszedłem do ciebie do mieszkania. Mi mówiłaś coś zupełnie innego, że chcesz z nim zerwać... Czekałem na ciebie pod blokiem, aż zadzwonisz. Wyłączyłaś telefon. Poszedłem na górę, a wy urządzacie sobie romantyczną kąpiel...

            - M-między mną a Joshem już wszystko jest... w porządku... - powiedziała Lily ze łzami w oczach.

           - Rozumiem - odparł. - Byłem dla ciebie tylko zabawką na gorszy okres z narzeczonym.

          - N-nie Ross, to nie tak...

          - A jak? - zapytał.

Zapadła cisza.

          - Ross, z-zaczekaj... Musimy się spotkać, porozmawiać, proszę...

          - To chyba nie będzie potrzebne, Lily. Przykro mi, że to zrobiłaś. - Ostatnie słowa zabrzmiały tak, jakby zaszlochał do słuchawki.

Pęknięte już na miliony kawałeczków serce Lily, tym razem rozbiło się na ich miliardy.

          - R-Ross, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi... Przecież wiesz, że to nie tak... Daj mi to wyjaśnić... - Lily czuła na sobie lodowate spojrzenie Josha.

           - Przyjaciółmi? Lily, ja kocham cię już od dłuższego czasu. Myślałem, że ty mnie też. Widocznie się pomyliłem.

           - P-przepraszam... - To było jedyne słowo, co w tej chwili przychodziło do głowy.

           - Będę już kończyć. Nie mam dużo czasu. Cześć. - Przerwał rozmowę i się rozłączył.

Josh wziął dziewczynie z ręki telefon, a następnie przytulił ją do siebie.

           - I co, było tak strasznie? - zapytał z triumfalnym uśmiechem. 

          - Dlaczego ty mi to robisz?

         - Bo po prostu cię kocham i jestem zazdrosny, księżniczko. 

Jego słowa sprawiły, że Lily się rozpłakała. Nie ze smutku, tylko z wściekłości.

        - Nie płacz, kotku. - Przytulił ją do siebie - Nic mu nie będzie. Ma tylko troszkę stłuczony nosek, ale się zagoi.

        - Nienawidzę cię - wyszeptała, a on przytulił ją tylko mocniej.

Przez cały poranek nie była w stanie myśleć o niczym innym. Miała całe czerwone, opuchnięte oczy i próbowała poukładać sobie wszystko w głowie. Bez skutku.

Tego dnia miała mieć zajęcia około godziny 12, choć nie chciała nawet na nie iść. Czuła się martwa od środka, nie miała ochoty męczyć się na wykładach z historii sztuki i malować. Kochała to robić, lecz nie dziś.

Musiała pilnie zobaczyć się z Rossem i wszystko mu wytłumaczyć, ale nie miała takiej możliwości. Josh zawoził ją do akademii.

Zebrała się szybko, odpuściła sobie makijaż, poza korektorem, który zakrywał jej mocne cienie pod oczami. Ubrała się w pierwszą lepszą sukienkę, wyciągając ją losowo z szafy. Narzuciła na nią kardigan, ubrała buty i wyszła razem z Joshem z domu.

           - Nie bierzesz dzisiaj teczki? - zauważył brunet, kiedy schodzili po schodach.

           - Nie, dzisiaj nie będzie mi potrzebna. - Uśmiechnęła się lekko, choć oczy dalej miała smutne.

Teczka nie była jej potrzebna, ponieważ nie planowała iść na zajęcia.

Wsiedli razem do samochodu, a Lily odczuwała brak swojego telefonu. Chciałaby napisać teraz do Rossa, umówić się z nim na spotkanie, ale nie mogła.

Przez całą drogę oboje milczeli. W radiu brzmiała niegdyś jedna z ich ulubionych piosenek, lecz przestała już nią być.

Kiedy podjechali pod szkołę, Lily wyszła z samochodu.

          - Dzięki - powiedziała chłodno, zamykając drzwi.

Zapewne Josh obserwował ją kiedy wchodziła do budynku, więc grzecznie przekroczyła próg akademii. Nikogo nie było na korytarzu na parterze. Jej grupa zapewne znajdowała się już na wykładzie, ale ona postanowiła zaczekać przy wejściu frontowym. Nic się nie stanie, jeśli ominie jeden wykład.

Po upływie kilku minut otworzyła ciężkie, ozdobne drzwi i rozejrzała się dookoła. Samochodu Josha już tam nie było. Wyszła po cichu i ruszyła w stronę stacji metra.

Sam fakt, że Josh był u Rossa rano, świadczył o tym, że jasnowłosy nie poszedł do pracy.

Dotarła na miejsce i nie czekała długo na interesujący ją przejazd.

Po chwili znajdowała się na dzielnicy, gdzie mieszkał Ross. Szybkim krokiem szła w stronę starszego bloku i wspięła się na drugie piętro. Pukała do drzwi, lecz nikt nie otwierał.

Słyszała dobiegające z mieszkania szczekanie Pixie, ale nie miała pojęcia, czy jej przyjaciel był w środku.

Po schodach akurat wchodziła Pani Dawney - sąsiadka Rossa, z którą on miał świetny kontakt. Zawsze pomagał starszej kobiecie wnosić zakupy na górę i kilka razy naprawiał jej zepsuty sprzęt. Ona za to odwdzięczała mu się tym, że zapraszała go do siebie na obiady albo na pogaduszki przy kawie.

           - Dzień dobry. - Lily wymusiła słodki uśmiech. - Czy wie pani może, czy Ross gdzieś wyszedł?

           - Dzień dobry, dzień dobry ślicznotko - Kobieta również się do niej uśmiechnęła - To Ross nie mówił ci, że robi sobie małe wakacje?

            - C-co? - Lily zaniemówiła.

            - Przyszedł do mnie dziś przed południem, dał mi klucze i prosił, żebym zaopiekowała się jego pieskiem. Nie mógł zabrać Pixie ze sobą. Narobił strasznego hałasu, kiedy w sumie niedawno znosił walizkę po schodach. Mówił, że leci do Londynu, do siostry i nie wie dokładnie, kiedy wróci.

Lily słuchała Pani Dawney, a jej serce zamarło. Nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa.

             - Szalona chłopaczyna, tak dzisiaj zdecydował, że wybiera się za ocean. Co za spontaniczność - zaśmiała się starsza pani, a Lily była bliska płaczu z bezsilności.











If I can't be with you {R.L}Where stories live. Discover now