Marsz, marsz

303 25 3
                                    


Przechyliłam kieliszek, pozwalając, by jego zawartość znalazła się w moich ustach, a zaraz później rozprowadziła ciepło w moim przełyku. Odstawiłam szkło na bar, zerkając na dziewczynę, która właśnie wciągnęła nosem kreskę, chociaż nieco proszku zleciało jej ze stolika niemal wprost na buty. Rozglądała się tak, jakby miała pewność, że wcale nikt tego nie zauważył, bo maskowała się idealnie.

Minął dokładnie tydzień od wieczoru, gdy poznaliśmy się z Filipem, a teraz te spotkania miały chyba stać się stałym elementem naszego życia.

- Naprawdę, to żaden kit, nie miałam wtedy pojęcia, że jesteś kimś sławnym – stwierdziłam, gdy chłopak jedynie z uśmiechem kręcił głową, gdy po raz kolejny przeżywałam to, że pewnie gdybym wiedziała, że należy do osób rozpoznawalnych na mieście, to pewnie w życiu tydzień wcześniej nie odezwałabym się do niego. Taki typ.

- Przestań, to dobrze dla nas obojga. Ty masz doborowe towarzystwo do picia, a ja do przeprowadzania moich badań – stwierdził, ruchem dłoni wskazując barmanowi, by podał nam kolejną kolejkę, po czym wskazał mi głową Piotrka, tego samego, który ostatnio wychodził z klubu razem z moją koleżanką. – Jaka jest Twoja pierwsza diagnoza?

- Stawiam, że dla niego nie istnieje coś takiego jak związek. A jeśli jednak tak, to z pewnością nie taki, który opiera się na wierności. Facet nie może utrzymać swojego sprzętu na miejscu – powiedziałam to, co w zasadzie pierwsze nasuwało mi się na myśl, gdy obserwowałam tamtego kolesia. – Nawet nie jest mi szkoda tych dziewczyn, które dają się złapać na jego teksty, które zapewne są żałosne – dodałam, przywołując w głowie obraz swojej koleżanki uwieszonej na jego ramieniu. Pewnie biedna teraz przeżywa, że jakiś drań ją podle wykorzystał.

- Każda jest później tragicznie zakochana i nie ma kto jej pocieszyć – dopowiedział Filip, podnosząc się z miejsca, gdy barman postawił przed nami wypełnione kieliszki. – Pij, zatańczymy.

Uniosłam brew ku górze, bo jakoś nie przepadałam za tańczeniem w miejscach publicznych, czyli prawie zawsze nie tańczyłam, a pilnowałam baru. Nie czułam się w tym zbyt dobra. Teraz jednak było inaczej. Filip miał coś w sobie, co przekonywało mnie do zrobienia tego. Może to dlatego, że bardzo mnie interesował? Nie jako facet, który może mi dać nie wiadomo co, jak zapewne myślało wiele dziewczyn, gdy go poznawało. Interesowała mnie jego dusza, jego przemyślenia. Nie dzielił się z nimi bardzo wylewnie, ale już gdy to robił, to potrafił sprawić, że kogoś myślenie zostało wywrócone do góry nogami.

Przechyliłam kolejny kieliszek, po czym chwyciłam go za rękę i bez gadania pociągnęłam w stronę parkietu, gdzie chwilę później pozwoliłam mu wtulić nieco twarz w moje włosy i poruszać się razem ze mną w rytm muzyki, ale całkiem inny niż ten, który roznosił się po całej sali. Był to rytm, który oboje mieliśmy w swoich głowach i chcielibyśmy usłyszeć w klubie. Nasze rytmy również nieco się różniły, bo to nie było możliwe, by w głowach rozbrzmiało nam dokładnie to samo. Było to jednak na tyle podobne, że dopasowaliśmy się do siebie.

Alkohol tańczył z nami walczyk po walczyku.


-----

Narracja, w odróżnieniu od pierwszej części, jest zmieniona celowo.  

Unexpected [Taco Hemingway]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu