V.

993 152 56
                                    

Następnym razem nie miał takiego szczęścia.

Zastał Sama siedzącego przy biurku w pokoju wojennym. Wyglądał na pochłoniętego studiowaniem dziennika ojca. Jego zmarszczone brwi wskazywały, że jego myśli zaprząta coś poważnego; Dean miał jedynie nadzieję, że nie było to coś na tyle poważnego, by skręcało wnętrzności.

– Jak tam? – rzucił w stronę Sama bardziej swobodnie, niż faktycznie się czuł.

Sam odchrząknął, unosząc dłoń trzymającą różową karteczkę. Nie patrzył Deanowi w oczy.

O, kurwa.

Dean ostrożnie zbliżył się do biurka, gotów zaprzeczyć wszystkiemu, co Sam mógłby teraz powiedzieć. Zamiast tego Sam wstał, wyglądając, jakby szykował się do ucieczki, jak gdyby przebywanie w pobliżu Deana groziło wysypką.

– Znalazłem to w dzienniku, było złożone na pół jak zakładka – powiedział Sam, przesuwając różowy papierek czubkami palców w stronę Deana. – Miałem zamiar tylko przyjrzeć się sigilom, które tata tu narysował, ale wypadła ze środka i... tyle. Chyba powinieneś to przeczytać, Dean.

Dean spuścił wzrok na wiadomość. Wyglądała jak kolejny wiersz, ale tym razem po łacinie. A to oznaczało, że Sammy prawdopodobnie zrozumiał wszystko bez problemu.

Kurwa, kurwa.

– Posłuchaj, nie spiesz się. Ale kiedy skończysz, to do cholery zrób coś z tym, Dean! To robi się śmieszne. Jestem już zmęczony czekaniem, aż wyciągniesz głowę z własnego tyłka. Postaraj się rozpoznawać dobre rzeczy, jak ci się przydarzą, okej? Obaj wiemy, że są dla nas rzadkością.

Sam pokiwał głową, gratulując sobie tej wspaniałej przemowy. Walnął Deana w plecy i dosłownie spierniczył z pokoju.

Dean usiadł z głębokim westchnieniem i wbił wzrok w kartkę. Gdyby się postarał, byłby w stanie wydobyć z tego jakiś sens, ale jego łacina w przeciwieństwie do Sama ograniczała się do czterech lub pięciu egzorcyzmów. Odpalił więc laptopa Sama z mieszaniną przerażenia i ekscytacji. Podczas gdy komputer się rozgrzewał, rzucił znów spojrzenie na odręcznie napisane słowa. Pismo Casa nie było tak staranne jak zawsze; litery, owszem, były pochyłe i wyraziste, lecz koślawe, jakby stawiane w nerwach. W drugiej linijce widniało przekreślone słowo – Dean podejrzewał, że było to kobiece imię na literę „L” – a cztery środkowe wersy całkowicie zamazano, jakby Cas uznał, że nie są istotne bądź wystraszył się, że zacytował za dużo.

Quaeris, quot mihi basiationes

tuae [...] sint satis superque:

...quam sidera multa, cum tacet nox,

furtivos hominum vident amores

Dean zaczął przeszukiwać internet z sercem bijącym dwa razy szybciej. To była poezja, starsza nawet od Cesarstwa Rzymskiego. Kiedy wreszcie natknął się na tłumaczenie, jego serce zamarło na chwilę.

Pytasz, ile twoich pocałunków

wystarczyłoby, aby mnie zadowolić

tyle, ile gwiazd, gdy noc jest spokojna,

spogląda na tajne ludzkie pragnienia.

Och, no dobra. Tamten grecki wiersz też był wierszem miłosnym, ale to... to było zupełnie co innego. Cas mówił o całowaniu Deana, o tym, że pragnie go pocałować; Cas chciał całować Deana i nigdy nie przestawać. A Dean... nie był na to gotów, ale, mój Boże, pragnął tego, pragnął bardziej niż czegokolwiek innego.

Czego pragniesz? O czym marzysz?

Nagle uprzytomnił sobie, że Cas prawdopodobnie schlebiał mu przez cały czas – komplementując go po egipsku i polsku, uwodząc w języku arabskim, celtyckim i wietnamskim. I cały czas Dean był zbyt wielkim tchórzem, by wyznać wszystko po angielsku.

Poprawił się na krześle; różowa karteczka paliła go w dłoń żywym ogniem.

Jebać bycie gotowym.

_______________

Heja! Został nam ostatni rozdział :( Pewnie będę chwilę zwlekać z jego publikacją, bo żal mi kończyć. Jeśli się Wam podoba, proszę o gwiazdki/komentarze, a jeżeli nie, to o sugestie, co by tu poprawić, a postaram się dostosować. Au revoir!

Five Times Castiel Spoke To Dean In a Foreign Language TŁUMACZENIE PLWhere stories live. Discover now