Wywracam oczami. Nakładam koszulkę na siebie i skarpetki.

Pieprzyć to. Pojadę do Nowego Jorku. Wychodzi na to, że muszę udawać złotego chłopaka i pierwowzór mojego braciszka.

─ Ach i... powodzenia na zawodach ─ mówi, uśmiechnąwszy się rzadkim uśmiechem, jakby naprawdę był ze mnie dumny.

Dzień zawodów nastał dość szybko. Ubieram rękawice stojąc przy torze. Obserwuję ludzi zebranych na trybunach, siedzą dość sztywno zważywszy na mróz, a tłumów nie brakuje. Po raz pierwszy od tak dawna wsiądę na crossa i wreszcie wróci stary Clyde. Czuję się wolny, a w szczególności gdy pojadę i poczuję tę adrenalinę. Słyszę ten ryk z silników, syczący piasek pod oponami, aż na skórze pojawia się gęsia skórka, a do nozdrzy dociera smród oleju, paliwa i zimny wiatr.

Wsiadam na motor, czekam na kolejnych zawodników. Nakładam kask na głowę i skupiam się na zawodach. Patrzę przed siebie i widzę spory kawał ziemi i wzniesień, po których będę szarżować. Zamykam oczy, spoglądając wstecz o pięć lat. Osiemnastoletni dzieciak, który myślał, że nigdy z tym nie skończy, beztrosko sądził, że życie będzie po jego stronie nie ważne jaką decyzję by podjął. Grubo się mylił. A teraz otwieram oczy, gdy słyszę strzał, abym mógł ruszyć przed siebie niczym piorun. Nim się oglądam wyprzedzam połowę zawodników, dość młodych rzekłbym. Mimo że nie jeździłem na nim sporo czasu, mam wrażenie jakbym robił to codziennie. Nawet gdy poświęciłem się firmie, dalej moja dusza spoczywa na tym torze i pozostanie do końca.

Docieram na miejsce jako pierwszy i chociaż nie jestem tym zaskoczony, to przyjemna odmiana od siedzenia na dupsku. Słyszę głośne wygwizdanie, a ludzie czekają, aż będą mogli zobaczyć zwycięzcę z bliska. Nic w tym złego, więc nim odbieram nagrodę idę spojrzeć ludziom w twarz.

W oddali dostrzegam Martina, Mildred, Christophera i Hanksa stojących przy organizatorach zawodów. Dają Hanksowi puchar, a mnie proszą na słowo. Gratulują mi zwycięstwa, oczywiście zdjęcia wylądują w chicagowskiej gazecie, bo gdzieżby indziej.

─ Gratuluję Clyde, popisałeś się.

─ Myślałem, że wykitujesz, stary ─ śmieje się Martin ─ dawno nie jeździłeś.

─ Racja, bałem się, że będziesz trzeci.

─ Hej, więcej wiary może, co? ─ rzucam pretensjonalnie w ich kierunku.

Chłopaki śmieją się ze mnie w najlepsze, zaś Mildred obejmuje mnie czule. Uśmiecham się do niej.

─ Gratuluję, Clyde! ─ mówi radośnie. ─ Zamierzasz wrócić do zawodów?

─ Nie wiem, na razie niczego nie planuję... jedynie w wigilię wyjeżdżam do Nowego Jorku na targi.

Dostrzegam jak Mildred poszerza powieki jakby się czegoś wystraszyła. Blednieje spojrzawszy mi prosto w oczy.

─ Jedziesz do Nowego Jorku na targi? ─ pyta bardzo zdziwiona.

─ Tak, a co?

─ Clyde-

─ Clyde, mój drogi chłopcze! ─ słyszę za plecami głos Gerarda Lewisa.

Odwracam się napięcie zdziwiony jego obecnością.

Co on tu do cholery robi?

Podaje mi rękę, potrząsa nią, gratulując szczerze.

─ Jestem dumny, że taki utalentowany chłopak jak ty może reprezentować tor.

─ Miło mi to słyszeć ─ mówię ledwie połykając ślinę.

Jakbym się, kurwa, zakrztusił na jego widok.

SadgirlWhere stories live. Discover now