Rozdział 6.

815 89 44
                                    

Obudziłam się, jeszcze zanim promienie słońca mnie dosięgły.

Przetarłam dłońmi oczy, po czym westchnęłam. Zapomniałam kompletnie o Tikki, dopiero kiedy usłyszałam, jak ziewa, wszystkie wydarzenia minionego dnia uderzyły we mnie jedną, wielką falą.

Kwami zerwało się z prowizorycznego legowiska zrobionego z moich szali i jakichś skrawków materiałów.

— Tikki, przepraszam, nie chciałam cię obudzić, idź spać dale…

— Marinette. — Pisk, jaki wydobył się z jej małego gardła, zmroził mi krew w żyłach. — Coś… coś się dzieje. Coś mrocznego…

Teraz to i ja zerwałam się na równe nogi.

— Tikki, co się dzieje? O czym ty mówisz? — zapytałam ospałym głosem.

Kwami gorączkowo latało w tę i z powrotem po całej komnacie, wyrzucając z siebie tylko pojedyncze słowa, których i tak nie bardzo rozumiałam. Coś o strażniku, bramie… Pokręciłam głową.

— Tikki, ochłoń — nakazałam. — Jeszcze raz, powoli. Wszystko od początku.

— Czuję negatywną energią, jest mniej więcej stamtąd… — Wskazała na wschód. — Mam wrażenie, że to nie jest nic związanego z akumami. Ale w razie czego przypomnij sobie, jak się oczyszcza zainfekowane przedmioty… Bo pamiętasz, prawda?

Skinęłam głową, choć nie do końca było to prawdą. Cały czas miałam problem z zapamiętaniem regułki, dzięki której mogę pozbyć się akumy i przemienić ją w nic niewinnego białego motylka.

— Um… — zaczęłam nieporadnie. — No więc należy zniszczyć zainfekowany akumą przedmiot, wypuścić ją i, em… Ona wtedy wzbije się w powietrze, a ja muszę jak najszybciej rzucić jojem i krzyknąć „Niesamowita… “

— Niezwykła — poprawiła mnie Tikki.

— Tak, dokładnie tak. No, a później — odchrząknęłam — powinnam ją złapać i wypuścić już jako białego motyla. Wtedy też wszelkie szkody zostaną naprawione.

Kwami klasnęła z dumy, że wszystko zapamiętałam, i kazała mi się przemienić. Skinęłam niepewnie głową, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam słabym głosem „Tikki, kropkuj”. Zaraz zamiast być w mojej koszuli nocnej i z potarganymi włosami, stałam w czerwonym stroju ozdobionym czarnymi kropkami i powiewającą na wietrze falbaną w pasie. Ponadto włosy miałam związane wstążkami w dwa kucyki. Czułam się nieco jak księżniczka w tej imitacji spódnicy.

Otworzyłam okiennice i wypadłam przezeń na zewnątrz. Nim runęłam na sam dół, chwyciłam się mocno parapetu. Wisiałabym tak pewnie aż do przybycia straży, gdybym nie zauważyła maszkaronu. Zarzuciłam jojem, niepewna, czy mi się uda. Żyłka mojej broni oplotła głowę stwora, naciągnęłam ją więc, chcąc sprawdzić, czy się nie urwie. Wydawała się dość wytrzymała, natomiast moja ręka, na której wisiałam, już niekoniecznie. Całą swoją siłą wciągnęłam się na dach. Kiedy stanęłam nań chwiejnymi nogami, myślałam, że się popłaczę z radości. Ale musiałam to odłożyć na później.

Zaczęłam biec. Biegłam po dachach, przeskakiwałam z jednego na drugi, wiatr smagał mnie po twarzy, bawił się moimi włosami. Irytowała mnie nieco ta powiewająca falbanka, stwierdziłam więc, że po powrocie się jej pozbędę.

Kiedy tak mknęłam po dachach, czułam się dziwnie wolna, nie do zatrzymania. Po raz pierwszy posmakowałam chwili bez nikogo, kto by mnie obserwował, oceniał w myślach czy pod nosem. Czułam, że lecę, jednocześnie nie odrywając stóp od ziemi.

Dachu dobiegł koniec, musiałam więc przedostać się na drugi — był to dach baszty przy głównej bramie wschodniej. Zahaczyłam o rynnę, modląc się, by mnie utrzymała, i skoczyłam.

Dwór Paris | MIRACULOUS ✏Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz