Ludzie twierdzili, że jego pozytywne nastawienie było dziwne.

Będąc już na teoretycznie odśnieżonym chodniku, dopiął torbę, gdzie trzymał ogrom świeżo wypożyczonych książek, po czym zacisnął dłoń na walizce. Wziął głęboki wdech lodowatego powietrza i miał już ruszyć na dworzec, gdy usłyszał zdecydowanie za głośne „Jezus Maria!". Odwrócił się w kierunku schodów. Emilia, jego dobra znajoma, kurczowo trzymała się barierki. Franciszek stwierdził, że jedyne uczucie, jakie mógł z niej odczytać, nazywało się „żądza mordu".

Ostrożnie wszedł na schody i podał jej rękę, by mogli zejść razem, jednak dziewczyna odmówiła.

– Dam sobie radę sama – zapewniła, po czym powoli zeszła na chodnik. – Widzisz?

– Widzę, widzę – odparł z rozbawieniem. Emilia, jak na dorosłą kobietę miała sporą potrzebę udowadniania wszystkim, że jest silna i niezależna. – Właściwie, co tu robisz?

Dziewczyna owinęła szyję błękitnym szalikiem, po czym wyciągnęła z kieszeni rękawiczki.

– Musiałam popracować w ciszy i spokoju, na co moi współlokatorzy zdecydowanie nie pozwalają – wyjaśniła. – Gdzie idziesz?

– W stronę dworca.

– Świetnie, pójdziemy razem. Mam w pobliżu kilka spraw do załatwienia.

Ruszyli więc. Emilia opowiedziała mu o tym, że w te Święta nie ma co liczyć na chwilę wolnego czasu, więc jedyną atrakcją będzie możliwość skosztowania makowca („Tylko mi nie mów, że znasz coś smaczniejszego niż makowiec, Mickiewicz!"). Franciszka niezwykle bawiła jej postawa.

– A ty? Wracasz do domu? – zapytała, spoglądając na walizkę Mickiewicza.

– Tak, wieki mnie tam nie było – odparł.

Ostatni raz był w domu w zeszłym roku (z każdą nieobecnością na ważniejszym święcie otrzymywał coraz to mocniejsze słowa od matki podczas rozmów telefonicznych), postanowił więc wreszcie przyjechać. Jeśli będzie miał taką możliwość – przeczyta kilka książek, które wypożyczył, zrobi notatki i przynajmniej nie będzie w plecy z nauką. Obawiał się tylko, gdzie znajdzie ustronne miejsce w rodzinnym mieszkanku, jeśli stężenie konfrontacji Adam–Aleksander regularnie przekraczało tam normę.

– Też zjedzie ci się cała rodzina? – zagaiła Emilia z uśmiechem zdradzającym przedwczesne zmęczenie. Najwidoczniej była pewna wizji swoich Świąt w stu procentach.

– Nie, ale mam dwóch młodszych braci, którzy ciągle zachowują się jak banda przedszkolaków. – Chociaż – zawahał się – może coś uległo zmianie. Jeden jest w ponad rocznym związku, może wreszcie zszedł na ziemię. A drugi... drugi jest po prostu sobą.

Dziewczyna ze współczuciem poklepała go po ramieniu, chociaż jej oczy zdradzały rozbawienie wypowiedzią.

– W coś wierzyć trzeba. – W tym momencie spostrzegli, że muszą się rozdzielić. Wejście do dworca znajdowało się po drugiej stronie ulicy. – Więc to chyba na tyle.

Przytaknął.

– Zatem Wesołych Świąt, Emilio!

– Wesołych! Jeśli oboje to przeżyjemy, musimy gdzieś razem wyskoczyć.

Franciszek niewymownie dziękował jej za to, że bez zawahania się zaproponowała coś, na co on nie mógł się zdobyć od dwóch lat ich znajomości.

***

Zygmunt przez chwilę masował skronie. Nie był wprawdzie ofiarą najokropniejszego stadium kaca, bo nie miał w zwyczaju rzucać się na alkohol i pić bez umiaru, jednak musiał przyznać, że nieco się zagalopował. Miał za swoje – chwilę spędził na opróżnianiu butelki z wodą (po czym z zaniepokojeniem stwierdził, że poza kończącą się mineralną pozostała jedynie kranówka).

Idealizm dla biednych || polski romantyzm AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz