[M] Cienie przeszłości

Comincia dall'inizio
                                    

Myśląc znów o Ronie, o jego uspokajającym uśmiechu i zapachu lubianych przez nią perfum, sprawiła, że zdenerwowanie odeszło, zastąpione radością. Wreszcie uśmiechnęła się naprawdę szczerze, chcąc jak najszybciej znaleźć się w centrum ceremonii w ogrodach Hogwartu, która miała zacząć się lada chwila. Ledwie te słowa zadźwięczały w jej uszach, a znalazły ucieczkę w ustach Ginny, która z podekscytowaniem klasnęła w dłonie. Pomogła jej zejść z podestu, poprawiła suknię z tyłu i wsunęła w chłodne dłonie skromny, ale śliczny bukiecik kwiatów.

- Wszyscy już czekają, chodź. Ron też.

- Chciałabym, żeby mama i tata tu byli - mruknęła pod nosem, ale zaraz dumnie się wyprostowała, przywołując uśmiech. Ostatni raz odetchnęła i wspierana przez Ginny, ruszyła znanymi sobie korytarzami, by wkrótce wyjść w plask czerwcowego słońca, które zalało jej schłodzone przez zamkowe mury ciało. Przyjemne uczucie.

Wkrótce usłyszały szepty i szmery - na ceremonii zebrało się sporo osób. Minerwa McGonagall, pozostali nauczyciele, liczna rodzina Weasleyów, przyjaciele, prasa. Podtrzymywana przez przyjaciółkę, kroczyła po miękkiej trawie, a poruszenie zdawało się być wyraźniejsze, większe, żywsze z każdym jej krokiem. Przez dłuższą chwilę nie unosiła wzroku, ale kiedy dłoń Ginny zadrżała na ramieniu Hermiony, ta uniosła wzrok i już wiedziała, czemu wyczuwała nadchodzącą klęskę.

Rona nie było.

Na końcu ich drogi stał jedynie Harry, rozglądając się nerwowo na boki. Gdy ich spojrzenia się spotkały, jego wydawało się przepraszające. Ginny zaśmiała się obok nienaturalnie. 

- On zaraz się tu pojawi. Przecież już tutaj był, widziałam go!

- Wiem, spokojnie - odparła Hermiona, ale ton jej głosu przeczył słowom.

Dotarły do Harry'ego, a jej narzeczonego w dalszym ciągu nie było, zamieszanie rosło, podobnie jak zawód najpiękniej wyglądającej wtedy kobiety, która miała nie dotrzeć do tego ważnego momentu z kimś, kogo kochała.

Pięć minut.

Dziesięć.

Pani Weasley zaczęła płakać, gdy jej najmłodszy syn w dalszym ciągu się nie pojawił, a Hermiona, ściskając mocno kwiaty, wpatrywała się w gładką taflę jeziora, jakby jej narzeczony miał z niego nagle wypłynąć.

- To nie ma sensu - powiedziała wreszcie cicho, ale wyraźnie, kiedy kolejna osoba po nieudanych poszukiwaniach pana młodego wróciła na swoje miejsce. - Dziękuję wam, ale to najwyraźniej nie dziś. - Wepchnęła bukiet w dłonie Ginny, a potem chwyciła materiał sukni i unosząc go lekko, ruszyła z rosnącą determinacją w stronę komnaty, gdzie tyle czasu przygotowywała się na ten moment. Cieszyła się, że nikt za nią nie pobiegł, że pozwolili jej być samej, kiedy pierwsze łzy wyrwały się spod powiek.

Cień przebiegł po jej twarzy, ale nie znikł całkowicie - skrył się, gdzieś tam, pośród innych. Wojna zostawia swoje odciski na każdym.



Londyn, 15 czerwca 2003

Zdążyła zapomnieć, jak to jest - iść mokrymi ulicami Londynu, kryjąc się pod parasolem przed zacinającym deszczem. Nie wyróżniała się niczym szczególnym - ubrana w wysokie szpilki, idealnie dopasowaną sukienkę i kremowy żakiet, przemierzała kolejne metry, rozglądając się spokojnie, ale czujnie dookoła. Mimo wszystko miała wrażenie, jakby wyjechała stąd zaledwie wczoraj. Och, nie, nie jakby wyjechała, jakby uciekła. Bo to właśnie zrobiła - tamtego feralnego dnia po prostu zrzuciła z siebie śnieżnobiałą suknię, szybko się przebrała i gdy tylko było to możliwe, teleportowała się w pierwsze miejsce, jakie przyszło jej do głowy. Sama nie wiedziała, dlaczego to była Brazylia, ale kiedy pierwsze promienie bezlitosnego słońca uderzyły w jej bladą twarz, poczuła się spokojna.

Cienie przeszłościDove le storie prendono vita. Scoprilo ora