- Zbieraj się, Granger.

- Spierdalaj, Malfoy.

Blondyn niemal zamruczał z rozkoszą na jej reakcje.

- Kocica – przyznał, szczerze ubawiony i wstał, wsuwając koniuszki palców do kieszeni spodni. Normalnie ktoś założyłby ramiona na pierś, ale on tego nie potrzebował. Tak przynajmniej sądził. Przyglądała mu się z kpiącym uśmiechem. Dalej w makijażu, ale lekko rozmazanym. – Wstawaj, wychodzimy – powiedział jeszcze raz, ale kiedy kobieta znowu go zignorowała, lokując spojrzenie w brudnej szybie, za którą i tak nic nie było widać, zgrzytnął zębami i jednym silnym ruchem pociągnął ją za ramię, stawiając do pionu.

- Co ty...!

- Stul jadaczkę – warknął do niej. Po rozbawieniu nie było śladu. Wzmocnił chwyt i nawet nie wzbudzając niczego zainteresowania, wyprowadził chwiejącą się kobietę na zewnątrz, gdzie otulił ich obojga mrok i przyjemny, trzeźwiący chłód.

- Zostaw – mruknęła, próbując wolną ręką znaleźć swoją różdżkę. Może trochę się napiła, ale na pewno da radę przekląć go porządną klątwą, żeby dał jej spokój!

- Nawet nie próbuj, zabrałem ci ją. Gdybyś była tak nieuważna jeszcze parę lat temu, skończyłabyś już pierwszego wieczoru martwa, w rynsztoku.

- Gdybyś o to dbał.

Nim pomyślał, wciągnął jej posłuszne na nowo ciało w ciemny zaułek, przyciskając do ściany. Jęknęła cicho. Chude ramiona zadrżały lekko pod jego dotykiem, a rankiem przypomni on o sobie najpewniej siniakami. Gdyby miał być szczery, powiedziałby, że dziewczyna przed nim po prostu cuchnie. Mieszanka alkoholu, potu i papierosów nie została złagodzona nawet przez ładne perfumy, które czuł na uroczystości – uderzyła w niego nagle, lekko oszałamiając.

- Nikt cię nie nauczył, że jak ktoś chce ci pomóc, to się tę pomoc przyjmuje? – wysyczał cicho.

Na sekundę przemknęła mu przez głowę myśl, że jej spojrzenie znów stało się trzeźwe – może to kwestia świeżego powietrza, może nowego, nieciekawego położenia dziewczyny, ale jej oczy zalśniły nowym blaskiem, głębią. Patrzyła na niego intensywnie, a on sądził, że rozumie dokładnie, co do niej mówi. Wtem jednak spojrzenie znów się rozmyło, stając się obojętne na wszystko. 

Może ten blask to jednak odbicie księżyca.

- Zostaw mnie w spokoju – powiedziała tylko, szarpiąc na nowo ramionami. Gdy udało jej się wyrwać, wyszła chwiejnie z zaułku i ruszyła przed siebie, ginąc mu z pola widzenia. Różdżka z winorośli dalej tkwiła w jego kieszeni.

Nie wiedział, dlaczego wstąpił do tego baru, gdy ujrzał jej profil przez szybę. Szedł zupełnie gdzie indziej, miał swoje plany. Astoria na pewno nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, gdzie był, zamiast iść prosto na umówione spotkanie. A jednak, wstąpił, siadł przed nią, dziwnie zaniepokojony stanem zmory jego szkolnych lat. Powinna tryumfować, a nie upijać w samotności. Nie wiedział, dlaczego wyciągnął ją stamtąd i chciał nawet odprowadzić do domu, żeby upewnić się, że nic jej się nie stanie. Przechodząc na stronę Dumbledore'a, zawarł niemy pakt z Potterem, a Potter to w końcu jej przyjaciel...

A może po prostu chciał być dobrym.

Teraz jednak dał jej odejść. 

Nie rozumiał.

Trzy lata.

Więcej dni.

Zwycięstwo ma różne oblicza, swoje blaski i cienie. Są osoby silne i słabe, śmiejące się i poddające melancholii. Radujące i płaczące z tęsknoty, na wspomnienie straconych bliskich. Wojna była zła, makabrycznie okrutna i bez sensu. Pochłonęła ofiary, godne życia tak samo, jak każdy, kto przetrwał. Jedni walczyli za drugich, broniąc swoich idei. Nic jednak się nie zmieniło, stare zatargi pozwoliły po prostu wyjść nowym na wierzch. Dalej była nienawiść, tym razem do upadłych Śmierciożerców i tych, którzy w porę zdołali się nawrócić, pojęcie wiary w przemianę człowieka zniknęło, a miłość drugiej osoby nagle przestała mieć na znaczeniu – wtedy, gdy nikt nie potrzebował jej tak bardzo do przetrwania, jak wtedy.

Ale wygrali.

Potęga dobra.

- I nic się nie zmieniło – szepnęła w ciszę nocy, znacznie trzeźwiejsza, niż jeszcze godzinę temu. Stojąc na balkonie swojego pięknego mieszkania, oparła się o zdobioną balustradę i spojrzała w dal, na panoramę śpiącego Londynu. A potem na wyrytą w ramieniu bliznę – jej własną, całkiem prywatną przypominajkę wojny. 

Nic nie jest prawdziwe.

Iluzja potęgi dobra.

Obalone cnotyWhere stories live. Discover now