Trzydzieści dwa dni, osiem godzin i piętnaście minut [Dramione]

2.2K 109 19
                                    

Najdroższa Hermiono,

Zburzyłaś mój świat. Świat zbierany przeze mnie do kupy od tygodni, kawałek po kawałku, ziarno po ziarnie, łza za łzą, chociaż ponoć prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Teraz muszę go zebrać od nowa.

Widziałem Cię. Jak co dzień od tygodni wyszedłem na spacer. Czy pada, czy upał leje się z nieba, wicher dmie, ja wychodzę punktualnie o dziewiętnastej. To jeden z moich nowych rytuałów. Prócz spacerów zajmuję się też joggingiem rano przed pracą, punktualnymi co do minuty posiłkami, które muszę sam przygotować (to trwoni mój czas), pisaniem listów do Ciebie oraz raz w tygodniu wychodzę ze znajomymi, najczęściej z Zabinim. No i wyszłem na ten cholerny spacer, nie myśląc. Uwielbiam nie myśleć, to takie odświeżające. Gdy wracałem, nawet nie pomyślałem, bo przecież nie myślałem, że mogę Cię spotkać. Spotkać... to złe słowo — raczej zobaczyć. Z daleka zobaczyć. Szedłem wilgotną od popołudniowego deszczu alejką, to normalne u nas, i Cię zobaczyłem. Ciężko to wyjaśnić, ale coś... chyba jednak ja sam... zmusiłem się do pozostania w miejscu i niepodbiegnięcia do Ciebie. Chyba pomogła mi zatrzymać się świadomość, że nie byłaś sama.

Minęło... trzydzieści dwa dni, osiem godzin i piętnaście minut odkąd powiedziałaś mi żegnaj; minęło trzydzieści dwa dni, osiem godzin i piętnaście minut odkąd widziałem Cię po raz ostatni, gdy odeszłaś z płaczem. Trzydzieści dwa pierdolone dni. Osiem jebanych godzin. Piętnaście pieprzonych minut. I te wszystkie dni, godziny i minuty nie uświadomiły mi tyle, ile parę tych cholernych sekund, które spędziłem na obserwacji Ciebie i jego.

Kierowaliście się w stronę baru „U Jeffreya", a on obejmował Cię w pasie, jak kiedyś ja — przed tym incydentem. Szepnął ci coś do ucha, a ty uśmiechnęłaś się tak promiennie, że mimo chmurnej pogody na dworze pojaśniało. Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek uśmiechała się tak przy mnie; żebyś śmiała się z moich żartów w taki sposób; tak szczerze. Nie pamiętam, bo może nie zwróciłem uwagi. Nie wiem. We wszystkim byłaś szczera, w odróżnieniu ode mnie, więc zapewne wtedy tego nie dostrzegałem, jak śmiałaś się szczerze. Cholera, ile jeszcze przegapiłem? Otworzył przed tobą drzwi, niemal kłaniając się, jakbyś była jego królową. Kiedyś byłaś moją księżniczką, ale nie zauważałem twojej władzy nade mną, a zwłaszcza nad moim sercem. Dojrzałem tę władzę, dopiero gdy zapanowała anarchia, niszcząc mnie od środka.

Cholera... i teraz nie wiem, co czuję. Ty i on... wydawaliście się tacy szczęśliwi, pozbawieni trosk. Z jednej strony to zżera mnie od środka — ta świadomość, że on daje Ci to, czego ja nie mogłem ci dać. Jestem zazdrosny niczym nabuzowany hormonami nastolatek. Stojąc w parku, patrząc na was i zaciskając pięści, w środku aż rwałem się, żeby go uderzyć, powalić na ziemię i stłuc zapamiętale, żeby już nigdy nie odważył się pojawić obok Ciebie. To szczeniackie myślenie... głupie i naiwne. Znienawidziłabyś mnie bardziej... Ale jest też druga strona. To niespodziewanie kojące widzieć, że krzywda, którą Ci wyrządziłem, nie była tak dotkliwa, jak się mi zdawało. Może czas kiedyś zaleczy rany, a ty... wybaczysz mi; bo raczej nie zapomnisz mojej porażki.

Z oddali słyszałem trzaśniecie drzwi, zaraz po tym, jak twoje skręcone od wilgoci powietrza włosy zniknęły wewnątrz budynku. Znów Cię straciłem.

Jak wariat jeszcze parę chwil stałem na stygnącym dworze. Słońce, schowane za chmurami, zniknęło za najniższymi budynkami, ustępując pola wieczornej porze. Nie pamiętam, co konkretnie myślałem, ale na pewno przed oczami odtwarzałem zobaczoną przed chwilą scenę — Ciebie i jego, wasz śmiech i szczęście.

Po drodze do mieszkania zahaczyłem o monopolowy. Pierwszy raz od dwóch tygodni. Kupiłem jedną samotną butelkę drogiego whisky (bo jak się upijać to z klasą). Wydałem na nią ponad trzydzieści funtów i mam nadzieję, że jutro kac nie będzie tak dokuczał. Oby, bo idę do pracy. Kurwa mać jest środek tygodnia, a ja postanowiłem się upić.

Po powrocie do domu, od razu wyjąłem szklankę z baru i nalałem pierwszą porcję. Stwierdziłem, że pierdolę kolację. Dobra whisky nie powinna przeżreć mi żołądka. Jutro się przekonam, czy była dobra. Usiadłem przy pedancko uporządkowanym biurku (ostatnio zabijam też czas sprzątaniem; tak, pamiętam, jak wściekałaś się o ubrania porozrzucane po podłodze oraz notatki zostawione w każdym kącie mieszkania — uporządkowałem je zaraz po naszym rozstaniu) i zacząłem pisać. I tak piszę do teraz. Przelewam słowa na papier, słowa, których Ty i tak nie przeczytasz. Zaczynam drugą szklankę i mam mętlik w głowie. Alkoholowy szum wcale nie pomaga w myśleniu. Alkohol wręcz działa niepożądanie. Każe mi się wściekać na Ciebie, ponieważ minęły tylko trzydzieści dwa pierdolone dni, osiem jebanych godzin i piętnaście pieprzonych minut. Tylko tyle, a Ty już znalazłaś sobie kogoś nowego. To nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Przecież on wcale nie musiał być Twoim facetem. Przecież Harry'emu też pozwalasz na przytulanie, też śmiejesz się z jego żartów, a czasem dasz mu buziaka w policzek, żeby mnie zdenerwować. Może znalazłaś sobie nowego przyjaciela? Co ja pierdolę... Nadzieja, że wrócisz, doszczętnie wyżarła mi mózg. Przyjaciele tak na siebie nie patrzą. Nie chcę sobie tego wyobrażać, ale obrazy wciąż pchają się przed moje oczy; w wyobraźni widzę, jak się całujecie, co doprowadza mnie do szału. Widzę jego dłoń, która... Mam ochotę się zerwać z miejsca i pobiec do baru; wyciągnąć Cię stamtąd i przywlec tutaj. Przywiązać i nie pozwolić nigdy więcej opuścić tego mieszkania. Jestem chory... tak bardzo chciałbym nad Tobą sprawować władzę, wrócić do tego, co było.

Zaczynam rozumieć, gdzie popełniłem błąd. Szkoda, że jest za późno. Potraktowałem Cię jak przedmiot, naiwnie myśląc, że zostaniesz ze mną, choćbym nie wiem, co uczynił. Nie okazałem Ci należytego szacunku. Zasługiwałaś na więcej, a mi wydawało się, że jestem najlepszym, na co było Cię stać. Jakże się pomyliłem.

Kończę trzecią szklankę. Moje ciało chce spać, ale duch walczy o kolejną godzinę z płynnym zapomnieniem. To bez sensu, bo im dłużej jestem przytomny, tym mocniej cierpię.

Po naszym rozstaniu Blaise i Pansy mówili, że wkrótce zapomnę i zajmę się czymś innym niż Twoją osobą. Że kogoś poznam. Poznaję wielu ludzi, ale żadna osoba na razie nie sprawiła, żebym o Tobie zapomniał. Po prawdzie wolę samotność, jeśli nie mogę Ciebie mieć za towarzystwo.

Czwarta szklanka. Ciężko się mi pisze, właściwie w ogóle, a myśli jeszcze gorzej. Pora iść spać. Napisze jeszcze tylko jedno, do czego doszedłem. Przeczytam to rano. Pewnie parę razy przeczytam.

Jestem w Tobie zakochany i jeśli on skrzywdzi Cię tak, jak ja (co jest niemożliwe, bo większym dupkiem być nie można), będę wciąż na Ciebie czekał.

Twój Draco

PS. Zapomniałem wczoraj dodać, że już więcej nie popełnię błędu. Żadnego błędu.

PS2. Ta whisky jednak nie była dobra.

Twój trzeźwy Draco

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 23, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Miniaturki [Dramione i inne]Where stories live. Discover now