Czerwony smok-Rozdział 7

Zacznij od początku
                                    

 W tym czasie do miasta przybywali mieszkańcy okolicznych wsi, a także dalecy podróżni, odwiedzający swe rodziny. Przybyliby raz na jakiś czas się z nimi spotkać, a potem odejść, choć pewnie znajdą się też ci, którzy będą chcieli zostać. Leonard stał przed własną szafą i myślał nad tym, jaką rzecz wybrać. Zgodnie z panującym zwyczajem w święto Złotych Bogów trzeba było wybrać przedmiot, z którym wiążą się złe wspomnienia i emocje, po czym rzucić to do ognia płonącego na placu głównym. W ten oto symboliczny sposób miało się zapomnieć o wszelkich nieprzyjemnych wspomnieniach. Były to różne rzeczy, broń, jeśli dotyczyło to ran lub morderstwa nią dokonaną. Ulubiona zabawka rzucona do ognia świadczyła o złym dzieciństwie, bukiet kwiatów o zdradzie lub truciźnie. Ludzie w tę noc palili więc wiele rzeczy, a ogień płoną jeszcze następny dzień dla tych, którzy nie zdążyli. Trzeciego dnia gasł. Wierzono, że Solem i Aest zabierają ze sobą złe rzeczy, znikając wraz z ostatnim zachodem słońca na końcu lata. Blond włosy jednak nie wiedział co wybrać. Spojrzał na zakurzone księgi na szczycie szafy. Od bardzo wielu lat chciał je spalić. Rzucić je w gorące płomienie i pożegnać przeszłe wspomnienia. Bał się to jednak zrobić. Obawiał się dwóch rzeczy z nimi związanymi. Tego, że ich dawny właściciel przyjdzie po nie i o nie zapyta. Odpowiedź mogłaby wtedy bardzo go rozgniewać. Jednocześnie doradca czuł, że któregoś dnia skorzysta z tych ksiąg, co mogłoby sprowadzić go na tę samą drogę co byłego właściciela. Był też jeszcze jeden powód. Księgi te przypominały mu, że za wszelką cenę musi uniknąć śmierci, nie może umrzeć przedwcześnie. Za każdym razem, gdy na nie patrzył, nachodziły go nieprzyjemne wspomnienia. Odwrócił więc głowę w stronę okna, którego widział ludzi odświętnie ubranych, dzieci dorosłych i starców, wędrujących do centrum miasta. Pełen obaw o dziś postanowił wyjść i do nich dołączyć.


Gdy dotarł na miejsce nad placem, widać było niebiesko pomarańczowe od samego słońca niebo. W powietrzu unosił się zapach dymu przemieszany ze słodkim i kuszącym aromatem jedzenia wystawianego w tym dniu na stołach wokół centrum placu. Na środku, na którym paliło się już wielkie ognisko niedawno podłożone drewno szybko, znikało, pożerane przez ogień, wraz z przedmiotami o różnej wartości dla byłych właścicieli. W objęciach płomieni będącymi zupełnie bezwartościowymi. Takim właśnie przedmiotem stała się jedna z ksiąg znienawidzonych przez Leonarda. Dlaczego nie spalił wszystkich? Zapewne dlatego że wszystkie księgi były razem zbyt ciężkie, by je tu donieść. Z ulgą wpatrywała się jak płomienie pożerają niechciany przedmiot. Mimo sceptycznego nastawienia do takich zwyczajów i obrzędów Leonard za każdym razem czuł się lżej, gdy pozbywał się rzeczy związanych z niechcianymi przedmiotami. Zawsze miał nadzieję, że dzięki temu zapomni o tym, co go spotkało. Jakby za pomocą jednego zaklęcia można było odczynić wszystko, co się stało. Tak się jednak nigdy nie działo.

Kobieca postać zupełnie nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. Zupełnie jakby ogień ją do siebie wołał. Ubrana w niespecjalnie wygodną suknię starała się być wyprostowana i nie zwracać na siebie uwagi. Wyczuła również obecność naznaczonego przysięgą, jednak nie zawracała sobie nim głowy w tej chwili. Nim znalazła się dokładnie w tym miejscu, skupiła się na obserwacji ludzi, wyrzucających rzeczy do ognia. Nie wiele interesował ją ten zwyczaj. A nawet jeśli nie miała nic co, mogłaby spalić w obecnej chwili, poza suknią, która ograniczała jej swobodę ruchu. Jak się okazało im wyższe stanowisko człowieka w społeczeństwie, tym mniej wygodne ubranie musi nosić. Szczególnie niewygodne dla istoty nienoszącej zwykle ubrań, ale teraz nie miała za wielkiego wyjścia. Choć myśli szeptały, że wejście w płomienie rozwiąże wszelkie problemy jej i wszystkie problemy innych ludzi wokoło. Wtedy jednak znowu musiałaby szukać kryjówki. Głód szybko oderwał ją od tych myśli, to też szybkim krokiem mijając mieszkańców pokierowała się do stołu nie opodal. Smakując to słodkie kulki zrobione z ciasta i polane miodem, spostrzegła miejscowego doradcę tego zadufanego w sobie hrabi, którego imienia nie pamiętała. Nie podobało jej się jak hrabia, patrzył na nią łakomym wzrokiem, kiedy tu przyszła, gdy była w towarzystwie Lady Kadii. Obserwowała Leonarda dłuższą chwilę, nie udzielała mu się radość innych ludzi. Andegore chciała sprawdzić, czy człowiek znowu przerazi się na jej widok. Nie odczuwała, jednak potrzeby, by do niego podejść. Aż do momentu, gdy spostrzegła spory kwadratowy przedmiot w dłoniach Leonarda. Od razu wyczuła, że nie jest to zwykła księga. Starała się jednak nie budzić podejrzeń, młodzieńca. Nie zdążyła jednak zareagować, gdy nagle rzucił przedmiot do ognia. Odruchowo wyciągnęła ręce, chcąc złapać księgę, która była nasiąknięta magią. Smoczyca znajdywała się jednak zbyt daleko by to zrobić. Czuła zapach spalonego papieru, który ulatywał wraz z magią w nim zawartą. Jej magiczny zmysł nie mylił się nigdy. Mógłby to być co prawda inny magiczny przedmiot. Ile to już takich znalazła w niedawno opuszczonych ludzkich siedliskach? Ona jednak była pewna, że to zaczarowana księga. Tylko jak znalazła się w rękach kogoś takiego jak Leonard?  

Czerwony smokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz