my story

77 14 13
                                    

Mądrość nosi na twarzy uśmiech, głupota - powagę.

Słońce chyliło się już ku zachodowi. Różnobarwna poświata rozmywała się na horyzoncie. Żółtą paląca kula zatapiała się w tafli jeziora, odbijając się w nim niczym w lustrze. Delikatny letni wiatr wywoływał nikłe fale, zaburzając przepiękny obrazek. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Uwielbiałem takie chwile. Kiedy wiatr roztrzepywał mi włosy, a liście szumiały mi nad głową. Ostatnie promienie słońca pieściły moją skórę. Mógłbym umierać. I nawet nie wiedziałem, że to będzie prawda - że będę umierać każdego dnia od tej chwili.

*
- Alex, to jest mój kuzyn Thomas - Eliza uśmiechnęła się szeroko prezentując mi wysokiego brunetka, którego uśmiech mógłby zwalić z nóg każdego - Będzie u nas studiował prawo! - jej uniesiony głos zadzwonił mi w uszach - Tom to mój przyjaciel, Alexander.

I wtedy to się zaczęło. Moje serce uderzało mocniej ilekroć widziałem chłopaka. Jego błękitne niczym niebo w letni bezchmurny dzień oczy rozmiękczały mnie. Aksamitny głos działał niczym balsam na rozgrzane ciało. Każdy gest był jakby przez niego dobrze przemyślany za nim cokolwiek zrobił. Był ideałem!
Ideałem z dziewczyną..

**
Były to cudowne, niezapomniane wakacje, które spędziłem w górach, w gronie wspaniałych przyjaciół. Mieszkaliśmy w niewielkiej, romantycznej mieścinie, pełnej starych, drewnianych domów, małych zagród i nieco staroświeckich, kultywujących dawne tradycje, ludzi. Dookoła rozpościerają się soczysto-zielone łąki, poprzecinane tu i ówdzie kolorowymi wzorami kwiatów. Górne partie stoku porastał gęsty, górski las. Poniżej łąki rozciągały się szumiące złotym zbożem pola.
Z miasta wychodziło kilka dróg i ścieżek wijących się w niezbadanych ostępach przyrody. Prowadziły one na przepiękną, słoneczną polanę pośród lasu albo do szkółki młodych świerków, nad źródło bystrego, zimnego potoku czy na skraj pachnącego, ciemnozielonego gaiku.
Często gubiliśmy się wśród tych tajemniczych dróżek. Ciągnęło nas do starego, śpiewającego lasu, pełnego ogromnych drzew o najdziwniejszych kształtach. W tym właśnie lesie znajdował się szczyt najwyżej położonego wzniesienia w okolicy. Dostępu do niego broniły wysokie kosodrzewiny, które trzeba było pokonać, aby dotrzeć do wąskiej ścieżki biegnącej przy porośniętej wilgotnym mchem skalnej ścianie.
Ale warto było. Widok ze szczytu był przepiękny, uspakajający nerwy. Wszystko dookoła zdawało się być takie piękne. każdy listek, kwiat, ptaszek.. Wszystko było cudowne. Patrząc na to, czuło się ogromną radość, płuca chłonęły chłodne, ostre powietrze, a usta same otwierały się do okrzyku szczęścia. W pogodny dzień można było dostrzec zarys nagich skał, a ktoś, kto miał bystrzejszy wzrok - mógł zauważyć między chmurami białe kształty ośnieżonych szczytów.
Mieszkaliśmy wszyscy razem w niewielkiej leśniczówce u wujka mojego przyjaciela. Była to mała, stylizowana, drewniana chatka, z małym kominkiem wewnątrz i wiszącym nad nim rozłożystym porożem jelenia. Leśniczówka od lat stała spokojnie na skraju wioski, niemal całkowicie wtopiona w ciemną ścianę lasu.
Było nas pięcioro:
Ja - otwarty na ludzi, kochający przyrody i wolność optymista o dużych niebieskich oczach i karmelowych włosach.
Moja przyjaciółka Eliza - równie zwariowana brunetka.
Lucas - postrzelony blondyn.
Thomas - najstarszy z nas, obdarzony wrażliwą duszą, buntownik.
Dylan - średniego wzrostu brunet o przenikliwym, paraliżującym spojrzeniu czarnych oczu.
Kochałem ich wszystkich jak jedną wielką rodzinę i czułem, że oni kochają mnie również. Jednak do jednej z tych osób czułem coś więcej..
Był cudowny, słoneczny lipcowy dzień i jak zwykle tuż po śniadaniu wybraliśmy się na obchód całej okolicy. Mimo że byliśmy tu już dwa tygodnie, nie zdążyliśmy jeszcze poznać wszystkich zakamarków i tajników tego uroczego skrawka ziemi. Moim przyjaciołom nie chciało się zbytnio zapuszczać się w najdalsze zakątki naszej okolicy. Ja jednak ciągnęłam ich zawsze w najprzeróźniejsze, dziwne i piękne miejsca.
Pewnego dnia postanowiliśmy wspólnie wybrać się na Słoneczną Górę, najwyższy szczyt w Stary Lesie. Poszliśmy w górę stoku, dalej przez największą polanę doszliśmy do kamiennego brzegu rzeki. Aby się przez nią przedostać musieliśmy przejść po drewnianym moście. Thomas z Dylanem postanowili skorzystać z kamieni ułożonych w poprzek rzeki i dzięki nim przedostali się na drugi brzeg. Mój wzrok nie odrywał się od Tom'a. Widziałem jak każdy jego mięsień pracuje podczas przeskakiwania z jednego kamienia na drugi. Jego usta układały się w szeroki uśmiech. Chciałem je całować, posmakować, zbadać ich kształt. Jednak przypomniała mi się ONA - Sophia, dziewczyna, która to czego ja nigdy nie będę mógł mieć..
- Alex! - Eliza praktycznie krzyknęła mi do ucha, a ja musiałem zmusić się do oderwania wzroku od mężczyzny - Ruszaj tą zgrabną pupę.
Z wymuszonym uśmiechem ruszyłem ku przodowi i tak zagłębiliśmy się w cudownie śpiewającym Starym Lesie. Im wyżej wspinaliśmy się, tym bardziej las zmieniał się w gęstą knieję, a kosodrzewiny oznajmiały o bliskości szczytu. Wreszcie pojawiły się porośnięte mchem skałki, później główna ściana okryta bujnymi krzewami i trawą. Kamienną ścieżką, jedno za drugim, wspinaliśmy się na szczyt.
- No, wreszcie jesteśmy - krzyknął Dylan i szybko przesiadł na suchym pniu zwalonego drzewa.
Oderwałem od niego wzrok i przeskanowałem wzrokiem otaczającą nas przyrodę. Z jednej strony rosły bujne krzewy i paprocie, a drugą osłaniała naga, szara skała.
Tak się zagłębiłem w tym wszystkim, że aż podskoczyłem, gdy żywe usposobienie Dylan'a nie pozwoliło mu długo siedzieć spokojnie i praktycznie podskoczył, aby wstać na równe nogi i rozejrzeć się po okolicy.
Zagryzając wargi usiadłem wraz z Elizą na pniu. Brunet zaraz znowu zajął swoje poprzednie miejsce, a pozostali dwaj chłopcu wyciągnęli się wygodnie na trawie.
- Jakie cudowne powietrze.. - ziewnął przeciągle Lucas, odgarniając z twarzy długie kosmyki jasnych, niesfornych włosów.
Thomas uśmiechnął się lekko. Odwrócił głowę w moją stronę i zasłaniając od rażącego słońca oczy, mrugnął do mnie. Uśmiechnąłem się do niego, ale od razu odwróciłem wzrok. Czułem jak zaczynam płonąć od środka, a ten żar powoli wychodzi na wierzch, plamiąc moją skórę żywym ogniem. Miałem wrażenie, że drzemie we mnie długo uśpiony wulkan, a dzięki jednemu gestowi tego chłopaka uległ erupcji.
Rozejrzałem się po gromadce przyjaciół i zdałem sobie sprawę, że bardzo mi na nich zależy. Traktowali mnie jak młodszego brata, byłem przecież najmłodszy. Przyjrzałem się każdemu z osobna. Było mi z nimi bardzo dobrze, ale kochałem Thomas'a całym sercem, aż czułem jak krwawi. Mimo braterskiej miłości do nich, byłem gotowy odsunąć się od niech tylko po to, aby odciąć się od zabijającego mnie uczucia.
Westchnąłem i spojrzałem do góry. Pogoda, jak to w górach bywa, zmieniła się gwałtownie i nad naszymi głowami zawisła nagle ciężka, ołowiana chmura.
- A to co znowu? - Lucas zadarł głowę do góry.
- Chyba zaraz będzie lało. A niech to, a zapowiadała się taka piękna pogoda..
Podnieśliśmy się wszyscy i odruchowo poderwaliśmy głowy do góry. Rzeczywiście zanosiło się na deszcz i smutny koniec dnia. Zawiał ostrzej, chłodny wiatr i poczułem, że dostaje gęsiej skórki.
- Zimno się robi, czyżby w środki lata mrozy? - zażartowała Elza, drepcząc w miejscu.
- Zejdźmy na dół, żeby zdążyć przed burzą do wioski - rzekł Thomas i rozejrzał się jakby na pożegnanie okolicy.
Nagle jakby coś dostrzegł, obrócił się do mnie i tajemniczo uśmiechnął, a mnie przeszedł dziwny dreszcz. Byłem w totalnym szoku, gdy złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- My zejdziemy tedy - zwrócił się do reszty - Wy idźcie starą ścieżką, tylko nie podrywać mi Elzy - pogroził palcem - A my z Alex'em pójdziemy przez łąkę i poszukamy nowej drogi. Musi stąd prowadzić jakaś inna, nieznana ścieżka do wsi.
Nie czekając na niczyją odpowiedź, pociągnął mnie za sobą w dół stromego zbocza na łąkę, która również, jak i lasek kosodrzewiny, wznosiły się pośrodku Starego Lasu.
Przełknąłem ślinę, bo nie wiedziałem co mnie czeka. Możliwe, że dowiedział się o moich uczuciach i nie chciał rozmawiać o tym przy wszystkich. Dlatego czekałem jak na skazanie. Wiedziałem, że mnie zbeszta, każe iść w diabły.
- Wiesz - powiedział, gdy schodziliśmy - w miejscu, gdzie Stary Las kończy się urwiskiem, zauważyłem ruiny zamku. Moglibyśmy je teraz obejrzeć.
- Z pewnością zdawało ci się, ale jeśli chcesz, możemy tam pójść. Tylko, że zaraz lunie, a poza tym robi się zimno - i nawet nie wiem z jakiego powodu przechodziły mnie dreszcze. Nie wiem czy były one spowodowane zimnem, czy strachem przed tym co mnie czeka. Spiąłem wszystkie mięśnie, gdy w odpowiedzi usłyszałem śmiech. Chłopak objął mnie i zaczął rozcierać moje zmarzięte ramiona.
- Chodź, zejdziemy tylko i zaraz wracamy, a teraz załóż mój polar.
Mimo moich protestów zdjął go z siebie i ubrał mnie jak niemowlaka. Jakże kochałem go za to w tej chwili..
- Już lepiej? - zapytał i gdy kiwnąłem głową, złapał mnie ponownie za rękę i szybko zbiegliśmy w dół. Zanim dotarliśmy do rozkładających się kamiennych murów zamku, niebo nabrało granatowego koloru i musieliśmy zrezygnować z dalszej wycieczki. - No nic, musimy na dzisiaj zrezygnować - powiedział, nie tracąc ducha.
I właśnie w tym momencie poczułem pierwsze krople deszczu.
- Chodź, poczekamy w ruinach. Nie warto iść w taką pogodę po ciemku, możemy zabłądzić. Szkoda, że latarkę ma Luk, a nie ja..
Gwałtownie zaprotestowałem. Co jak co, ale stare zamczysko w upiorną nioc, to za dużo jak na moje słabe nerwy.
- O nie! - jak oparzony cofnąłem się o dwa kroki - Proszę, chodźmy stąd..
Zaśmiał się cicho, objął mnie mocno i pocałował delikatnie moje włosy.
- Jeśli chcesz, pojdziemy dalej - powiedział miękkim głosem.
Wówczas pierwszy raz pomyślałem, że on może coś do mnie czuć. Coś co wykracza poza przyjaźń. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Potrzebowałem tego mężczyzny potrafiącego zdobyć się na niemal ojcowską opiekuńczość.
Znów objął mnie i zaczęliśmy wchodzić w górę wąską ścieżką. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej, więc przycupnęliśmy  pod wygiętym w łuk sklepieniem skały. Gdzieś w oddali zaczęło brzmieć, deszcz nasilił się z każdym coraz mocniejszym podmuchem wiatru. Nagle spostrzegłem, że w głębi skały, w miejscu, którego nie mogliśmy od razu dostrzec, jest wejście do jakiejś jaskini.
- Spójrz, tam możemy się schronić! - pociągnąłem go za sobą.
- No, chyba przyjdzie nam przesiedzieć tu całą noc. Wybacz, taki jestem roztargniony i nieodpowiedzialny, nie powinienem zabierać cię samego nigdzie, i to w taką pogodę.
Jednak wiedziałem, że jest odpowiedzialny, że będzie strzegł mnie całą noc i nie pozwoli zrobić mi żadnej krzywdy. Nie wiem co mnie popchało do tego, może to, że było ciemno, i że wreszcie byliśmy sami, ale podszedłem do niego i objąłem go za szyję. On złapał mnie wpół i przyciągnął mocno do siebie. Pragnąłem się do niego przytulać, dotykać jego ciała i czułem, że on też pragnie tego samego. Czułem jednak, że się waha. No tak - Sophia.. A po za tym jestem taki młody, że pewnie myśli, że mnie wykorzysta.
Nagle spojrzał na mnie poważnie. Jego wzrok przenikał mnie do głębi i od wewnątrz paliło mnie ciało. Nie wytrzymałem tego spojrzenia i spłoszony opuściłem wzrok. Jedną ręką przytulia mnie mocniej do siebie, a drugą rozpiął suwak polaru. Później opuszkami palców gładził moją twarz, włosy, szyję. Delikatnie odsłonił moje ramię. Ciepłymi ustami muskał moje ciało, rozkosznymi, niczego nie żądającymi pocałunkami pięścią moją młodziutką, rozpaloną skórę. Następnie wodził ustami po szyi, policzkach, skroniach aż wreszcie dotarł do ust. Nastąpiła nowa fala zmysłowych wrażeń, skończyła się faza prawie nie wyczuwalnego dotyku. Mocne, żarłoczne usta zmuszały mnie do coraz silniejszych pocałunków.
Nie chciałem w tym momencie o nic dbać, ale przez głowę przemknęła mi myśl, że jestem jednym z wielu, którymi się bawi. Tak, aby zagłuszyć tęsknotę za dziewczyną. Z drugiej zaś strony wiedziałem, że robię to także dla własnej przyjemności. Jednak zmusiłem się do przedzielenia naszych ust dłonią.
- Thomas, nie.. Przecież ty nic do mnie nie czujesz i masz dziewczynę. Tak nie można - powiedziałem, trochę wątpiąc w swoje słowa.
Pocałował moje palce spoczywające na jego ustach i westchnął cicho.
- Jak możesz tak mówić? Gdyby tak było, nie mógłbym cię w ogóle dotknąć..
- A co z Sophie? - czuję się jakbym stąpał po kruchym lodzie, a on właśnie zaczął się pode mną kruszyć.
- Elza nic ci nie powiedziała? - uniosłem jedną brew do góry choć dobrze wiedziałem, że tego nie zobaczy. - Jakbym wiedział, że nic ci nie powiedziała - przerwał - Zerwałem z nią kilka dni przed wyjazdem. Powiedziałem jej, że kocham kogoś innego..
W mojej głowie zapanował chaos. Wszystkie sceny z całego naszego wyjazdu zaczęły obracać się jak kalejdoskopie.
- Ale..
- Już dawno chciałem ci powiedzieć, co do ciebie czuję, ale nie dawałeś mi okazji. Zawsze uciekałeś, jakbyś się mnie bał. Nigdy też nie byliśmy sami. Chcę być z toba, chcę cię dotykać, pięścić, uczyć miłości.. Kocham cię, rozumiesz? - i znów delikatnie pocałował moje usta - Jesteś dla mnie bramą do krainy marzeń, a gdy ją przekroczę razem z tobą, znajdziemy się w raju miłości. Nawet jeśli mnie nie kochasz..
- Kocham cię - nigdy nie pomyślałem, że wypowiem te słowa w stosunku do niego. To był jak jakiś sen i nie chciałem za żadne skarby się z niego obudzić!
Zanurzyłem dłonie w jego włosach, zacząłem gładzić jego skórę głowy, ramion, szyi. Słyszałem jego przyspieszony oddech. Żarliwie całował moją szyję. Położył mnie na suchej trawie i przyległ do mnie niem całym swoim silnym ciałem nie dając mi możliwości wydostania się z jego uścisku. Oparł głowę na moim ramieniu i przez chwilę wsłuchiwaliśmy się w narastający szum na zewnątrz, głuchy dźwięk uderzających o ziemię kropli deszczu, oszalałe wycie błądzącego między skałami wiatru i nasze równe oddechy czasem przerywane słabym westchnieniem.
Wsuwam delikatnie dłonie pod jego koszulkę.
- Alex.. - Thomas mruczy w moją szyję
- Chcę tego - mówię cicho - Najbardziej na świecie..
Tom złapał mnie za pośladek i lekko ścisnął. Jęknąłem przeciągle wbijając paznokcie w skórę jego pleców. Nagle jego dłonie wkradły się pod moje ubranie i zaczął gładzić mnie po brzuchu, zataczając kółka wokół pępka. Lekko pociągnął za włosy, których bieg kończył się pod moimi bokserami.
- Szkoda, że jest ciemno. Chciałbym cię zobaczyć - podniósł się i zawisł nade mną. - Musisz być piękny - mówiąc to pochylił się i złączył nasze usta.
*
Obudził mnie ciepły pocałunkiem. Thomas leżał obok i gładził mnie dłonią po policzku i włosach. Powoli wstał i podał mi rękę.
- Chodź - powiedział - Musimy jak najszybciej wrócić do wioski. Chyba jesteś głodny, nieprawdaż?
Uśmiechnął się i podniósł mnie. Wstałem i zacząłem otrzepywać się z resztek trawy i listków.
- No, nieźle! Całą noc przesiedzieć w jaskini, nikogo o tym nie informując - mruknąłem, aby choć trochę rozluźnić się.
- Czy wolałbyś, żeby nas tu nie było? - objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i poważnie spojrzał w oczy. I znów, jak poprzedniego dnia, poczułem żar jego ciała. W jego obecności czułem się wreszcie komuś potrzebny, bezpieczny.
- Nigdy nie oddałbym tych chwil nawet za, nie wiem jak luksusowe schronienie.
Wziął mnie na ręce i wyniósł przed grotę. Ciepłe promienie słońca oślepily mnie na chwilę. Jakże cudowny był znowu świat, szumiące drzewa i śpiewające wśród gałęzi ptaki.
- Widzisz - w jego głosie brzmiały nuty szczęścia i miłości - Jaki piękny jest świat? Słoneczko dawno już wstało, a ty nie stoisz jeszcze na własnych nogach - podrzucił mnie do góry jak piórko, i postawił na ziemi.
Powrotna droga prowadziła przez łąki i leśne ścieżki osłonięte kopułą rozłożystych gałęzi drzew. Szliśmy objęci, to znów ganialiśmy się po zielonej łące i wyczerpani padaliśmy na trawę, śmieliśmy się i przytulaliśmy.
Teraz już wiedziałem jak smakuje szczęście i miłość. Obdarzenie kogoś takim uczuciem i to z wzajemnością jest jak najdroższy diament świata. Balem się jednak naszego rozstania. Na szczęście los okazał się wspaniałomyślny i nasza sielanka trwa do dziś.
Mam obecnie trzydzieści lat, a Thomas trzydzieści trzy. Od pięciu lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, a nasz mały skarb w tym roku kończy rok. Czy lepiej nie mogłem sobie wymarzyć życia?

Storm ||one shot||✔Where stories live. Discover now