1 all of the sudden

Zacznij od początku
                                    

Odebrał po dwóch sygnałach.

– Gdzie jesteś? – spytałam bez zbędnych wstępów.

– W domu – odparł w mig.

Aż przystanęłam w szoku. Dosłownie nie potrafiłam uwierzyć w swój pech, dlatego naskoczyłam na chłopaka.

– Jest piątek wieczór i chcesz mi powiedzieć, że siedzisz w domu? – wypaliłam z niedowierzaniem. Usłyszałam ciche „yhym" w odpowiedzi. – Ty, pieprzony Park Jimin, pieprzony największy imprezowicz na uniwersytecie, mówisz mi, że w piątkowy wieczór siedzisz w pieprzonym domu zamiast uderzać na miasto i pić?!

– Zdecydowanie nadużywasz słowa „pieprzony" – skomentował.

Doprawdy, nonsens!

Kiedy już miałam się po prostu rozłączyć, ponieważ łzy wkurzenia zaczęły zbierać się w moich oczach i chciałam roztrzaskać komórkę ze złości, usłyszałam dźwięczny śmiech Chima.

– Spokojnie, kochanie. – Mogłam sobie wyobrazić jak przygryzał właśnie wargę, zadowolony z droczenia ze mną. – Dziś imprezuję w domu, kumple wpadają, będziemy pić i grać w jakieś durne planszówki.

– Piszę się, prześlij mi adres – skwitowałam, znów ruszając przed siebie. Może nie byłam fanką planszówek, ale wszystko było lepsze niż picie w samotności.

– Hola hola, mała. Nie ma mowy, to męski wieczór – zaoponował, chociaż brzmiało to co najmniej zachęcająco.

– Gówno mnie to obchodzi, dawaj adres – postanowiłam i zakończyłam połączenie.

Po niecałej minucie dostałam wiadomość z mapką i lokalizacją mieszkania Jimina. Wrzuciłam ulicę do odpowiedniej aplikacji i na ekranie komórki pojawiły się wszystkie dostępne połączenia w okolicy. Wybrałam autobus o numerze 169, który odjeżdżał z przystanku po drugiej stronie ulicy i zatrzymywał praktycznie pod blokiem chłopaka. Metro co prawda byłoby szybsze, ale wymagało więcej chodzenia i przesiadek, więc spasowałam – zawsze się na nich gubiłam.

Przebiegłam na drugą stronę ulicy akurat w momencie podjeżdżania autobusu na przystanek.

„Przynajmniej z tym mi się przyfarciło".

  ~*~  

Już w drodze Chim przesłał mi kod do mieszkania, twierdząc, że przez głośną muzykę na pewno nie usłyszy, jak ktoś zadzwoni do drzwi. Ciąg liczb wklepałam na klawiaturze niemal automatycznie – nie zliczę ile razy wpisywałam jego numer indeksu na listach obecności. Najwidoczniej był zbyt leniwy, żeby wysilić się na coś nowego. Właściwie mogłam się założyć, że PIN do jego karty płatniczej był identyczny.

„Muszę to kiedyś sprawdzić" – zanotowałam w głowie, naciskając klamkę i wchodząc do środka.

Przywitały mnie gwar rozmów, salwa męskiego śmiechu i niemiłosierny zaduch w pomieszczeniu wymieszanego z zapachem alkoholu. Nikt jeszcze nie zauważył mojego przyjścia, więc skierowałam się do kuchni. Byłam w tym mieszkaniu wcześniej, jeden jedyny raz w życiu, jeszcze na pierwszym roku studiów, dlatego mniej więcej znałam rozkład pomieszczeń. Wypiłam wtedy zdecydowanie za dużo alkoholu; nic z tej nocy nie pamiętałam, ale podobno nawet nie potrafiłam ustać na nogach bez czyjegoś wsparcia. Wtedy jeszcze nowi znajomi nie znali miejsca mojego zamieszkania, więc z braku lepszej opcji zabrali mnie tutaj.

Do dziś śniły mi się ściany ich małej toalety z tymi okropnymi, zielonymi płytkami ceramicznymi.

Cóż, nie był to chwalebny wieczór, jednak sprawił, że od tamtego czasu przyjaźniłam się z Park Jiminem bardziej, niż bym sobie tego życzyła.

[bts] sure thing ✗Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz