Czerwony smok:Rozdział 2

Start from the beginning
                                    

 - JAK ŚMIESZ CZŁOWIEKU OBRAŻAĆ GODNOŚĆ MOJEJ RODZINY! GDYBY MÓJ OJCIEC ŻYŁ NIE PRZEŻYŁ BYŚ PO POWIEDZENIU TYCH SŁÓW!!! - zacisnęła mocno pięści, jedynie dobre wychowanie powstrzymywało ją przed oddaniem mężczyźnie w mordę. 

- Gdyby żył. I tu jest pies pogrzebany Lady Kadii - uśmiechną się drwiąco, jednocześnie się odsuną, nie chcąc paść od samego gniewu tej kobiety - Prawda jest taka że wkrótce posiadłość rodowa będzie niewypłacalna, wasza głowa rodu nie miała szczęścia do pieniędzy - nie przejmował się jej wybuchem. Tego człowieka można było posądzić o zimnokrwistość.

-  To nie kwestia szczęścia. Ja wiem że jeden z waszych ludzi wpędził go w długi!

- Takie oskarżenia przeciwko urzędnikowi miejskiemu!? - wypiął się oburzając, ale Andegora rozpoznała w jego ruchach fałsz- O pani jest świadkiem, że ta kobieta fałszywie mnie oskarża i grozi! - wskazał na osobę która ich przez ten czas obserwowała. Nawiązała kontakt wzrokowy z skłóconą dwójką, następnie podeszła do nich bardzo powoli i stanęła pomiędzy.

  - Ja tu tylko stoję, nic mi do waszych spraw - Andegora nie chciała mieszać się w sprawy, obcych dla niej ludzi.

- Stała tu pani przecież jeszcze chwilę przed naszym pojawieniem. Na pewno kobieto widziałaś zajście. Proszę tylko potwierdzić moje słowa - mrugną w jej stronę za okularów, a następnie niby przypadkiem dotkną sakiewki przyczepionej do skórzanego paska.

- Widziałam! I śmiem twierdzić że jak na tego całego urzędnika jest pan bezwzględną kanalią i burakiem - założyła ręce na piersiach patrząc na niego złowrogo. Nie zależało jej na kobiecie, ale nienawidziła pasożytnictwa, a to zalatywało nim na duży dystans. Śmiał ją przekupić, pękła by ze śmiechu, gdyby ktoś w innych okolicznościach zaoferował jej zwykłe monety. Ale ta oferta nawet nie była śmieszna, była żałosna.

 - Przepraszam, co?! - znowu położył rękę na sakwie.

-  To co pan słyszał. W moich stronach takie kreatury zagania się pod ziemię by nie wsadzały swojego nosa w nieswoje sprawy - nie była zdenerwowana, jedynie poirytowana że ktoś śmie zawracać jej głowę.

-  Nie pozwolę się tak obrażać! Jak się nazywasz kobieto! - z aksamitnej kamizelki, którą miał na sobie, wyją pergamin i coś co przypominało bardzo cienki węgiel do rysowania.

- Jedynie stwierdzam fakty i nie muszę się panu przedstawiać. Moje obecne imię nigdzie nie funkcjonuję- spojrzała na pergamin z zamiarem spalenia go.

-  Wiedźma- mrukną pod nosem - Ma pani Lady Kadii jeszcze czas do przemyślenia mojej propozycji - starł kroplę potu z czoła i odszedł, stawiając ciężkie  kroki. Znikną wchodząc do budynku i zostawiając kobiety same.

 Ta która tytułowała się szlachetnie, spojrzała na Andegorę. W jej mice dało się wyczytać podziw, służki stały za nią gotowe spełnić każdą zachciankę.

 Nim zdołały nawiązać między sobą dialog, pojawił się Leonard. Zmienił drogę kiedy zobaczył osobę która całkiem niedawno ocaliła mu życie. Kierowany ciekawością związaną z tym jak ta osoba sobie radzi, postanowił do nich podejść. Intrygowało go co ona robi w towarzystwie Lady Kadii.

- Lady- skłonił się lekko na znak szacunku - Witaj Andegoro, chciałem spytać czy Dared dobrze cię gości.

-  To ty! Znaczy, witaj. Nie mogę narzekać, zawsze mogłam mieszkać w gorszych warunkach - nie miała pojęcia gdzie by się znalazła gdyby ten człowiek jej nie pomógł.

- Zatem nazywasz się Andegora. Nazywam się Kadii Ostrockjarna, Lady i obecna spadkobierczyni rodu Ostrockjarnych. Jestem pod wrażeniem odwagi w postawieniu się temu urzędnikowi, nie daje mi spokoju od kilku dni - w jej głosie słychać było ulgę. Nie była już tak rozgniewana jak wcześniej a jej okrągła twarz przybrała łagodniejszy wyraz

Czerwony smokWhere stories live. Discover now