Czerwony smok : Rozdział 1

Start from the beginning
                                    

–Andegora, dla mnie tutejsze sprawy są obce. Wiesz Werchu gdzie znajdę tu kogoś parającego się magią?

–O magii wiem mniej, niż o tym, co się dzieje poza tymi stronami, ale kiedyś przyjeżdżał tu taki jeden człowiek, co się znał. Wiem o tym, bo parę razy go mijałem przed laty, na tej drodze. Z czasem pojawiał się coraz rzadziej, aż w końcu znikł. Musiał być dobry, bo nikt go stąd nigdy nie wygnał i było go stać na porządnego konia. Nie to, co moje muły!

– Czemu znikł? – Andegora nachyliła się, by lepiej słyszeć starca.

– Tego nie wiem. Powiadają, że zmarł. Nie znam szczegółów — Był zdziwiony, że ktoś taki jak ona pyta o magię. Spodziewał się, że zada jakieś pytanie, ale nie takie. Sądził, że ktoś rzucił na nią urok. Nawet nie wiedział, jak blisko był prawdy.

Przez resztę drogi nie wymienili ze sobą słowa. Nie było powodu, by podróżniczka zwierzała się woźnicy, tak samo, jak on jej. Palące słońce nie przeszkadzało nieznajomej, można powiedzieć, że rozkoszowała się nim, pozwalając, by ogrzewało jej poczerwieniałą twarz. Muły nie zmieniały tępa, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Już wkrótce ujrzeli miasto w oddali. Wieża ratusza była widoczna nawet z tej odległości. Las, który rozciągał się od momentu ich spotkaniu, kończył się niedaleko. Mniejsze ścieżki, prowadziły do pobliskich wiosek, a naprzeciwko lasu, za niewielkim wzniesieniem stała okazała budowla, przywodząca na myśl mały pałacyk. Dopiero kiedy znaleźli się blisko bramy miasta, wożąca ośmieliła się zapytać o budynek.

– To, posiadłość Możnego Edwarda. Włada ziemiami w pobliżu Ostii. Dobry człowiek, ale rozsądku mu czasami brak — Stwierdził, widział go parę razy, ale nigdy nie zamienił z nim słowa. Słyszał jednak o nim to i owo.

Gdy znaleźli się przed bramami, uwaga strażników skupiła się na przybyłej, siedzącej na wozie pełnym słomy. Ludzie w zbrojach codziennie widywali obcych. Rzadko zdarzało się, by ktoś majętny poruszał się takim środkiem transportu. Chyba że młodzi zamożni mieszczanie, którzy postanowili na noc zabawić się poza miastem. Zdarzało się, że wtedy wynajmowali woźnicę, gdy nie dawali rady iść. Strażnicy tym bardziej zwrócili uwagę na jej urodę, nie było nic egzotycznego w jasnych włosach, ale jej dziko-zielone oczy były rzadkością wśród miejscowej ludności, dlatego też ciężko było przerwać kontakt wzrokowy z nią. Uwagę zwracały, też inne atuty. Wytłumaczyła im sytuację, opowiadając tę samą historię co woźnicy. Przepuścili ich oboje. Przewożącego znali już dobrze, wiele razy przejeżdżał tędy, więc po zapłaceniu niewielkiej kwoty za przewóz siana, ruszył dalej. Zatrzymał się zaraz w odpowiednim do tego miejscu, gdy tylko przejechali przez bramę miasta. Nadal nie rozumiał zachowania ciągle zaniepokojonych zwierząt, które prawie wbiegły na pobliski budynek. Na szczęście w porę się zatrzymały. Kobieta zsiadła z wozu, bez problemu stawiając nogi na suchej ziemi.

– To już koniec. Dalej muszę jechać, odstawić to siano – spojrzał na jej torbę. Nie byłby zły, gdyby nic nie dostał w zamian. Jakoś czuł, że coś mu się za to należy. Choćby za ciągle zestresowane zwierzęta.

– Zapamiętam twoje imię na przyszłość! A teraz jedź! – Nagle rzuciła mu monetę wyjętą z kieszeni.

Gdy ją złapał, poczuł przyjemne zimno i duże zaskoczenie. Spróbował przegryźć monetę, gdy dziewczyna zniknęła w tłumie. Nie dowierzał, była z najszczerszego srebra. Tylko nie był w stanie rozpoznać króla widocznego na niej.

„Zachowuj się naturalnie" powtarzała sobie w myślach. Nigdy nie wchodziła do miasta od strony bramy głównej i nigdy w pokojowych zamiarach. Tym razem było zupełnie inaczej. Odwróciła się za siebie, by spojrzeć, na wielką pomarańczową bramę, strzegącą miasta. Nie było już odwrotu. Nieważne co mówił tamten starzec, musiała sprawdzić, jaka jest prawda, ale najpierw trzeba się rozejrzeć i znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg. Przemierzała tłum ludzi, zwracając uwagę co najwyżej paru mężczyzn, których minęła. Gdzieniegdzie dostrzegała strażników, pilnujących porządku. Ci pod bramą dumnie trzymali halabardy. Mimo tego wyglądali na znudzonych, staniem tutaj, nie wydarzyło się nic, co zmusiłoby ich do użycia broni.

Czerwony smokWhere stories live. Discover now