Byliśmy zwierzyną, musieliśmy uciekać.

Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam się podciągnąć do góry. Otrzepałam się z ziemi i założyłam plecak na ramiona gotowa do dalszej drogi.

♠ ♠ ♠

Ile było możliwości w życiu tyle dróg bez wyjścia, niekończących się rozwiązań, błędów i problemów. Życie było wielką pułapką na muchy, która z każdą próbą uwolnienia się przyduszała nas jeszcze mocniej. Śmierć w takich okolicznościach zdawała się być błogosławieństwem.

Jednak zanim przyjdzie koniec trzeba przejść przez własne piekło. Własne problemy zesłane dla nas. Dotychczas myślałam, że najgorszym co może się stać to utrata bliskich, samotność i powolne umieranie wiedząc, że nikt nie będzie wiedział o tym, że kiedykolwiek istniałam. Teraz, gdy już nie byłam sama pojawiła się nowa wizja przyprawiająca mnie o dreszcze - wędrówka bez celu.

W ciężkich czasach, a nawet wtedy, gdy wszystko pozornie wydaje się okej, cel jest czymś co nas napędza. A bez tej siły daleko nie zajdziemy.

Brak skutków naszej ciężkiej pracy powoduje u nas brak chęci, a to z kolei prowadzi do ZASTOJU.

— Co to jest? — Usłyszałam głos obok siebie.

Szliśmy od kilku godzin. Niebo nad nami zaczynało przybierać nieprzyjemny kolor, wyglądało na to, że zbierało się na deszcz.

Jonathan szedł krok w krok ze mną. Jak dotąd rozglądał się w około, teraz spoglądał ukradkiem na moją lewą dłoń.

Podniosłam rękę na poziom twarzy. Przy kciuku po zewnętrznej stronie dłoni widniała blizna, która przypominała mi dwie złączone gałązki.

— Mam to od urodzenia. Jakiś problem przy narodzinach. — Nie lubiłam o tym mówić.

— Przykro mi — odpowiedział krótko.

— Jest w porządku. To tylko mała blizna, już się przyzwyczaiłam.

Ponownie zapadła cisza, a moje oczy zaczęły śledzić wszystko w okół. Miałam dosyć tego jak skrępowani się czasami czuliśmy w swoim towarzystwie. To było zrozumiałe. Znaleźliśmy się tylko od wczoraj, oboje byliśmy ludźmi nieufnymi osadzonymi w złym miejscu o złym czasie. Jednak mieliśmy tylko siebie, to było ważne, by jedyna osoba, która jest w stanie cie wysłuchać była godna zaufania.

— Dojdziemy do najbliższego miasta i zastanowimy się co dalej - zaproponowałam.

Chłopak jedynie kiwnął głową na zgodę i wrócił do naszego żwawego kroku.

Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym i jego historii. Tak, by w końcu być w stanie zaufać mu całkowicie i odepchnąć od nas ten dyskomfort.

Ciężko mi było jednak zagaić rozmowę i przerwać tą ciszę. To nie były czasy przyjemnych konwersacji. Miałam wrażenie, że to co nie tyczyło się kwestii przetrwania nie było aktualnie ważne.

Ludzie już wcześniej odczuwali problem odnośnie nawiązywania kontaktów, to co zrobiła Plaga to podkreśliła problem jaka była powszechna dotąd anonimowość.

Mijaliśmy siebie na ulicy, otoczeni szarym krajobrazem codzienności obserwując siebie nawzajem, ale nie czując potrzeby, by pójść o krok dalej. Teraz było już za późno.

Ale oznaczało to też, że mieliśmy mniej do stracenia. W końcu już tyle straciliśmy. Czy coś w ogóle jest w stanie rywalizować z tym co na nas spadło?

Poczułam jak coś we mnie narasta, jakieś uczucie. Było niczym ogień, nieokiełznane i znacznie silniejsze od innych emocji. Powodowało, że chciałam krzyczeć.

— Powinienem ci podziękować. - Dotarł do mnie głos Jonathana, jakby dobiegający z oddali. Gdyby nie ten kojący ton wybuchłabym, ale dzięki temu przypomniałam sobie, że nie jestem sama. Już nie jestem.

Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem. Miałam wielką nadzieję, że ukrywa wszystko co dzieje się za jego maską.

— Nie wiem o co ci chodzi.

— Wiesz. Gdyby nie ty pewnie bym nie żył, albo... miałaś rację, musimy być racjonalni. To jedyne lekarstwo.

Dobrze pamiętałam swoje słowa, ale w tym momencie nie czułam, że potrafiłam je dopasować do siebie. Co dziwne, zawsze o wiele łatwiej mi się tłumaczyło innym pewne oczywiste rzeczy, ale gdy przychodziło do mnie samej wychodziło na to, że sama nie byłam w stanie dostrzec własnych dobrych rad. Jakby piłeczka odbijała się od ściany i wracała tam skąd przyleciała. Niekończący się krąg niepowodzeń

— Nie ma za co — mówiąc to odwróciłam głowę lekko do tyłu spoglądając na pustą drogę za sobą. Wydawała mi się, wręcz zbyt pusta. Jakby zaraz miało na nas coś wyskoczyć. Z nieba, zza drzewa...

Nie czuła się całkowicie bezpiecznie.

— Czujesz się bezpiecznie? — Sama nie dostrzegłam, gdy te słowa wyszły z moich ust. Pożałowałam ich od razu. Może i Jonathan był moim aktualnym sojusznikiem, ale na jak długo miał nim pozostać? Nie powinnam zdradzać mu zbyt wiele szczegółów. — Znaczy, wiem, że w obecnej sytuacji brzmi to absurdalnie...

— Wiem o co ci chodzi. — Powstrzymał mnie dłonią. Zobaczyłam na jego twarzy lekki uśmiech, który pozostał tam na kilka sekund, a potem zniknął tak jakby nigdy go tam nie było. — I tak, czasami nie czuję się bezpiecznie, ale myślę, że żeby czuć strach trzeba mieć w sobie też trochę nadziei.

— Tak myślisz?

— Tak. W końcu kiedy jest się biernym masz gdzieś to co się stanie. Ty chyba nie masz?

— Jeszcze nie wiem.


Od Autorki:

Ten rozdział jest trochę krótki i nie dzieje się w nim za wiele, ale już w następnym pojawi się pewna tajemnica i chwile zwątpień. IX prawdopodobnie wrzucę w przeciągu kilku dni, ponieważ jadę na weekendowy wyjazd do Aten. Udało mi się skorzystać z chwilowego internetu na lotnisku, żeby wrzucić ten rozdział, teraz przyszło mi czekać na samolot.

Dajcie znać co myślicie o rozdziale i, czy macie jakiś pomysł czego może dotyczyć rozdział.

Widzimy się w komentarzach!

PlagaWhere stories live. Discover now