2 metry miłości

67 3 0
                                    


Minęły już dwa tygodnie od pierwszego dnia w moim liceum. Zdążyłam się już zaaklimatyzować do tego miejsca i ludzi, którzy mnie otaczają. Muszę przyznać, że nie jest tak źle. Przerwy spędzam z moimi nowymi znajomymi. Dosyć dobrze się dogadujemy mimo dziwności jaka się wylewa z każdej z tych osobowości, łącznie ze mną oczywiście. Mam oczywiście na myśli Kirę i jej zgraję- Marek, Żustyna, Marysia, Edward i Xander. Tego ostatniego poznałam niedawno i to w sumie tylko dlatego, że wszędzie łazi za Markiem, a on za mną.

Pakuję się właśnie do szkoły, wspominając zeszłe dni. Uśmiecham się niewinnie na myśl o nadchodzącej historii. Szybko poprawiam swoje rudawe włosy, ubieram bluzę i wychodzę na przystanek. Za każdym razem wyprawę do szkoły umila mi muzyka. Tym razem jest to Guns n' roses i ich album "Appetite for destruction". 

"Welcome to the jungle We've got fun and games... We've got everything you want" - nucę w duchu.

-Witaj-zaczepia mnie Marek, gdy drepczę ogarnięta piosenką. Spod czarnej bluzy widać jego koszulkę z Iron Maiden. Jak zwykle przeczesuje brodę, gdy odpowiadam mu tym samym przywitaniem. Wkrótce dołącza do nas Kira z Żustyną.

-Co teraz?- pyta Marek.

-Z życiem?-drapie się po głowie Kira, jak zawsze ubrana w czarną spódnicę i glany. 

-Bynajmniej Kiro-Marek zatacza kółeczka dłonią na wysokości jego głowy.-Chodzi mi o lekcje jakie przysługują nam jako pierwsze.

-Zastępstwo z matematyki za polski-odpowiadam szybko i bez zająknięcia. Na moje słowa chłopak, aż jęknął.

-Bogowie, trzymajcie mnie w opiece-miałczy, składając dłonie w jedno. Przewracam oczyma na jego zachowanie. Nasz grupowy idiota z liczb.

***

8:06. Siedzimy w klasie 15 w oczekiwaniu na naszego matematycznego Profesora. Gwar uczniów staje się irytujący, gdy jest ranek. Patrzę na telefon i zaczynam przeglądać Instagrama.

-O! Pan Wuwszedł- szturcha mnie w ramię Żustyna. Odkładam posłusznie telefon na ławkę, sama nie wiedząc czemu, skoro i tak miałam w planach przesiedzieć cała matematykę na Youtubie i Facebooku.
Moim oczom ukazuje się wysoki na 2 metry mężczyzna o szczupłej posturze i czarnych, trochę posiwiałych włosach.

-Przepraszam, ale teraz dowiedziałem się, że mam zastępstwo z wami-chrząka niezręcznie. Klasyka. Oczekują od nas przyzwoitości, a sami nie umieją ogarnąć swojego planu. 

-Co teraz przerabiamy?-kontynuuje wywód, a ja sięgam po raz drugi po komórkę. Wuwszedł-bawi mnie to nazwisko, ale jakby się nad tym zastanowić jak każde w tej szkole. W sumie kim jestem, by ich oceniać- sama mam na nazwisko Sieszcz. Trochę jakby połączyć Siano i piszczeć... hm... piszczące siano... Przypomina mi się Wrzeszcz. Rany! Wszystko mi się z nim kojarzy! Nawet to co nie powinno!

Nagle do klasy wchodzi drobna szatynka. Jej twarz zdobi wielki uśmiech, rozciągnięty po malinowej szmince.

-Mogę Cię prosić na chwilę?-pyta rozweselona nauczycielka angielskiego- pani Spaszcza. Matematyk zdezorientowany obrotem spraw wychodzi z sali, zostawiając rozkrzyczaną klasę. Cała nasza ławka, złożona z Marka, Xandra, Żustyny i mnie patrzy po sobie nieswojo. Wuwszedł po chwili wraca, poprawiając bujną fryzurę.

-Nie gadać! Robić zadania!-wydaje się bardziej roztargniony niż zwykle. Zauważam drobną karteczkę, którą Xander przesuwa w moją stronę. "Shipping"- czytam. Wykrzywiam twarz w grymasie niezadowolenia. Nie mam w zwyczaju fantazjować na temat romansów nauczycieli.

Całą matematykę jak zwykle przesiedziałam na telefonie, błądząc w dziwne granice internetu. Z ulgą wychodzę z sali, gdy nagle dopada mnie niemała ekscytacja, bo przypominam sobie o nadchodzącej historii.

-Jak tam, Ania?-zaczepia mnie Edward. Widzę ten ironiczny uśmieszek. Oczywiście, że między słowami pyta tylko o jedną osobę.

-Dobrze-wzdycham.-Bardzo dobrze...

Blisko sali 12 zauważam Profesora Wrzeszcza, który rozmawia z jakimś uczniem ze starszej klasy. Tego dnia ma na sobie ciemno-szarą koszulę, jak zwykle z niedopiętym ostatnim guziczkiem pod szyją. Czyli mój Bóg zmienia imidż z khaki na szary? Kurwa. Patrzy się na mnie. Co teraz?

-Dzień dobry, Profesorze-dukam. On odpowiada beznamiętnym przywitaniem, po czym mija mnie jakbym nie istniała. Poszłabym poprawić makijaż, ale orientuję się, że zostały 3 minuty do dzwonka, a co jak co, ale na tę lekcję nie mogę się spóźnić.

***

Profesor spokojnie siedzi przy biurku, podczas gdy my cali w strachu oczekujemy nazwiska, jakie zachce dziś spytać.

-To może..-tracę oddech.-Albo nie...-zdecyduj się, człowieku, bo zaraz tu zejdę i będziesz musiał mnie reanimować! Hm. W sumie nie byłoby to takie złe... Kontynuuj.

-Anna Sieszcz- słyszę swoje nazwisko, wypowiedziane jednostajnym głosem. Zamieram. Czuję jak Marek głaszcze mnie po ramieniu w geście współczucia. W sumie to się nauczyłam, ale..

Podnoszę rękę.

-To ty, tak?-kiwam niespokojnie głową. Tak jak myślałam. Pierwsza do odstrzału.

-Powiedz mi-zaczyna.- Jakie były główne warunki traktatu wersalskiego?

-Traktat wersalski, hę?-powtarzam jego słowa jak modlitwę. W tej chwili uświadamiam sobie, że wszystko czego się uczyłam uciekło mi z głowy.

-No jakie były?-ponawia pytanie, a ja przestaję wierzyć, że naprawdę nazywam się Ania. Jego wzrok strasznie dekoncentruje. Próbuję na niego spojrzeć, ale po chwili oblewam się rumieńcem. Nienawidzę jego przeszywających mnie oczu.

-Nie nauczyłaś się-wzdycha i podchodzi do biurka, by wpisać mi pizdę. Jak mam trzeźwo myśleć skoro cała krew wpłynęła mi z mózgu?

-Mogę na chwilę wyjść do toalety?-pytam cicho, ale stanowczo.

-Nie.

Spuszczam smutno głowę. Dlaczego jest taki zły?

-No dobra...-w końcu ulega.-Nie zgiń po drodze.

Przełykam ślinę i w pośpiechu udaję się do łazienki. Co za dzień. Nie dość, że Wrzeszcz się na mnie wkurzył to jeszcze po historii mam angielski. Mdli mnie na samą myśl o nadchodzącej lekcji. Ta baba z jakiegoś powodu znienawidziła mnie już na wejściu. 

***

-Idziesz z nami do sfery?-pyta Kira, pokazując na Marka i Xandra.

Patrzę na nich przez chwilę zamyślona, a potem na Wrzeszcza, który który wchodzi do swojej sali. Podejmuję, więc szybką, spontaniczną decyzję. 

-Nie, muszę coś załatwić-odpowiadam rozweselona.-Ale dzięki za zaproszenie... Innym razem, Obiecuję!- macham im na pożegnanie i uciekam w stronę dwunastki.

Wrzaski z PaszczyWhere stories live. Discover now