Szturchnęłam jego ramię stopą, ale powstrzymałam się od tego, co chciałam zrobić, widząc, jak po tej czynności chłopak zmienia pozycję i przenosi się na plecy, jakby nic w tym momencie go nie martwiło.

Zostawiłam go i otworzyłam podwójne drzwi, by w końcu poczuć rześkość powietrza. Odetchnęłam z ulgą, czując chłodny wiatr. Tego dnia była wyjątkowo przyjemna pogoda.

Delikatnie zamknęłam drzwi, by nie obudzić chłopaka, i ruszyłam wzdłuż drogi. Włożyłam dłonie w kieszenie dżinsów i, kopiąc kamienie, szłam powoli przed siebie.

Cisza, jaka mnie otaczała, doprowadzała mnie do białej gorączki. Ze wszystkiego, co straciłam podczas Plagi, najbardziej (na ten moment) brakowało mi dźwięku muzyki.

Droga, na którą patrzyłam, wydawała się nie mieć końca. Właściwie to stwierdzenie było bliskie prawdzie. Dobrze pamiętałam, jak długo zajęło mi dojście tu z najbliższego punktu, Richmond w Indianie. Gdy tu dotarłam, poczułam, jak moje ciało się poddaje pokusie. Wiedziałam, że jak raz usiądę, nie będę w stanie walczyć dalej.

Może tym tak naprawdę miało być to miejsce. Nie ratunkiem, schronieniem, a odwróceniem uwagi od tego, co na ten moment było ważne.

Stojąc na świeżym powietrzu, czując, jak delikatny wiatr uderza w moją twarz i rozwiewa włosy, doznałam czegoś na kształt olśnienia. Olśnienie to miało kształt czerwonej kropki w oddali drogi.

Zmrużyłam oczy zdziwiona, patrząc, jak punkcik z każdą chwilą robi się coraz większy i większy, by w końcu przekształcić się w pełen kształt. To nie było żadne olśnienie, a prawdziwy samochód. Taki, jakiego nie widziałam od bardzo dawna. Pędzący z zawrotną prędkością, prawdopodobnie ponad sto kilometrów na godzinę. Co było jednak najważniejsze w tym wszystkim, to że oznaczał on szansę.

Zaczęłam krzyczeć i machać rękami. Stałam na środku jezdni, licząc na to, że dzięki temu na pewno mnie zauważą, jednak auto przybliżało się coraz bardziej, a silnik nie zwalniał. Gdy byłam w stanie dostrzec znajomą markę samochodu, doszło do mnie, że nie zamierza się on zatrzymać. Odskoczyłam na trawę i patrzyłam, jak maszyna pędzi do przodu, pozostawiając po sobie jedynie kłęby kurzu.

— Kurwa! Kurwa! — Na początku ostro się wnerwiłam. Nie podnosząc się z ziemi, wpadłam w histerię, zaczęłam walić pięściami o grunt. Mimo iż wiedziałam, jak głupie to było, czułam, że muszę rozładować tą złość.

Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli:,,Jak mogli mnie nie zauważyć?", ,,Cholerne skurwysyny po prostu mnie olały".

Potem jednak naszła mnie myśl, która wypleniła wściekłość na dobre:

— To byli ludzie. Kierowali autem. To oznacza tylko jedno...

Właściwie mogło oznaczać dwie rzeczy: zdrowego człowieka albo zarażoną bestię, która odkryła, jak działa sprzęgło. Cóż, druga opcja zakładała większe niebezpieczeństwo niż to, co powstało dotychczas.

Wyobraźcie sobie bezrozumną kreaturę, która postradała zmysły i nie jest w stanie odróżnić prawdy od fikcji, i takie coś siada za kółkiem? W czasach normalności nawet ktoś, kto źle zaparkował, nie dostawał prawa jazdy i był ku temu pewien powód. Bezpieczeństwo społeczeństwa. Ale w dzisiejszych czasach nie było mowy o czymś takim jak bezpieczeństwo.

Nagle przede mną pojawiło się coś, czego dawno nie czułam — nadzieja. Zerwałam się na równe nogi i wbiegłam do środka stacji.

Tym razem, nie wahając się, podbiegłam do Jonathana i zaczęłam go szturchać. Wystarczyło kilka minut, a jego oczy otworzyły się, choć nadal wyglądał, jakby w każdym momencie mógł ponownie zapaść w sen; oparł się dłonią o podłogę tak, że jego głowa znajdowała się teraz prawie na linii z moją.

— O co ci chodzi, dziewczyno? — W jego głosie dało się dosłyszeć irytację. Przetarł leniwie oczy i ziewnął bez skrępowania tak, że sama przez chwilę się zachwiałam. Jednak oparłam się pokusie, by odwzajemnić to. Uśmiechnęłam się lekko na widok jego wściekłości.

— Spokojnie, mam dość ważny powód. Byłam właśnie na dworze. Nie uwierzysz, co zobaczyłam!

— Zgaduję, że nie był to samotnie wędrujący wózek z hot dogami? — Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen sarkazmu i zmęczenia.

— Nie. Skąd ty w ogóle bierzesz te pomysły? Widziałam samochód.

— I kto tu ma wybujałą wyobraźnię? — Podniósł się do pozycji siedzącej. — Lucy, nie chcę mówić, że to, co widziałaś, to nieprawda, ale... — Przerwał na chwilę. Nie byłam pewna, do czego zmierzał. — ...no sama pomyśl, jak to brzmi. Sama mówiłaś, że myślałaś, iż przetrwałaś jako jedyna, nie widziałaś żywej duszy od dawna, ja tak samo. Więc skąd nagle miałoby się tu pojawić auto? Poza tym usłyszałbym dźwięk silniku.

Wywróciłam oczy i podniosłam się na równe nogi. Nie wierzył mi. No tak, dziwnie musiałam brzmieć. Pojawienie się Jonathana na mojej ścieżce było czymś kompletnie niespodziewanym, a co dopiero auto.

— Nie zastanawiałeś się, że nie usłyszałeś silniku, ponieważ wtedy jeszcze smacznie spałeś? Ja go słyszałam i zapewniam cię, że nie kłamię.

Chłopak na widok mojej uporczywości schował twarz w dłoniach i opadł zrezygnowany na ziemię. Sfrustrowana odeszłam, co dopiero zwróciło jego uwagę.

— Co robisz?

— Skoro mi nie wierzysz, to zamierzam ci udowodnić swoją rację. — Wzięłam kilka przypadkowych rzeczy z półek i z wściekłością wrzuciłam je do torby.

— Chyba nie mówisz poważnie.

— Wręcz przeciwnie, Jonathanie, nigdy nie byłam bardziej poważna. Zamierzam odnaleźć to auto, nawet jeśli będę zmuszona iść do najbliższego miasta. — Zobaczyłam, jak chłopak skręca się na dźwięk swojego własnego imienia, co jeszcze bardziej zachęciło mnie do działania.

— Nie pomyślałaś może, co jeśli tym autem kierowali Zarażeni? Chcesz wpaść prosto na nich?

— Czyli jednak mi wierzysz? — Odwróciłam się, stojąc przy drzwiach wejściowych. Pomyślałam już wcześniej o tej opcji, że może nie byli to zdrowi ludzie, ale nie miałam zamiaru dawać mu przewagi w tej bitwie. — Idziesz ze mną czy wolisz tu leżeć bezczynnie?

Jonathan spojrzał na mnie ponownie. Po wyrazie na jego twarzy widać było, że walczy z odpowiedzią. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował.

— Jak chcesz — odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie. Zanim jednak zdążyłam gdziekolwiek dojść, poczułam, jak czyjeś dłonie łapią mnie za ramiona i obracają. Już po chwili miałam przed sobą twarz Jimmy'iego.

— Okej. Jeśli naprawdę chcesz to zrobić, zrobimy to porządnie. Nie pozwolę ci umrzeć przez coś tak głupiego jak duma.

Mógł sobie mówić, co chciał. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam jednak, że panowałam nad sytuacją.

PlagaWhere stories live. Discover now