Płonące skrzydła.

51 6 2
                                    

Nick Corbett odetchnął ciężko, przecierając zmęczone oczy dłońmi. Podparł głowę na dłoni, a łokieć oparł o oparcie niezbyt wygodnego plastikowego krzesła. Nie miał pojęcia, która była godzina i ile czasu profesor Phillips już nudził, ale szczerze mówiąc mało go to obchodziło. Jak większość studentów, siedzących na wykładzie. U Phillipsa naprawdę szło się zanudzić. Sprawdzał jednak obecność i miał dobrą pamięć do twarzy. Dlatego na jego zajęciach siedziało niemalże 100% zapisanych na rok studentów. Nick jednak całkowicie się wyłączył, szkicując w zeszycie, który trzymał na kolanach. Jego dłoń pewnie prowadziła kreski, a spod ołówka zaczął się wyłaniać świetny szkic. Corbett miał imponujący talent. Mimo tego nie poszedł na sztuki piękne. Wybrał prawo – tak jak chciał jego ojciec. Patrick Corbett był jednym z najlepszych adwokatów na wschodnim wybrzeżu. Dla syna już trzymał miejsce w swojej kancelarii, gotów zmienić jej szyld już teraz, mimo, że chłopak był dopiero na drugim roku. A brunet tak naprawdę nie wiedział, czego w życiu chce. Fascynował go rysunek, ale nie łączył z nim przyszłości finansowej. Prawo nie było takie złe, ale to nadal nie to. W ostateczności mógł być adwokatem-artystą. Czemu by nie?
- Nick? – Usłyszał szept przy swoim uchu i podniósł wzrok na rudzielca, który siedział obok niego.
- Hm?
- Co rysujesz?
Nick spojrzał w dół na szkicownik. Okazało się, że już niemal skończył portret mężczyzny z płonącymi skrzydłami.
- To...
- Jest piękne! – pisnęła szeptem ruda, zaglądając mu przez ramię. Corbett wzruszył lekko ramionami.
- Sam nie wiem...
- Gadasz. – Uderzyła go lekko w ramię. – Dobrze wiesz, że masz talent. A to.... – Zerknęła jeszcze raz na rysunek.
- Mój sen – przerwał jej chłopak.
- Poważnie? – Dziewczyna podniosła na niego wzrok.
- Mhm – potwierdził. – Ostatnio tylko to mi się śni.
- Panie Corbett, panno Dennis – zagrzmiał głos z dołu sali. – Zachcą się państwo z nami podzielić tematem rozmowy? – zapytał profesor.
- Komentowaliśmy sprawę Brelsford/Pickett. Zdecydowanie nie zgadzamy się z wyrokiem – odpowiedziała ruda, ratując całą sytuację. Brunet był jej wdzięczny. Zawsze wiedziała, co powiedzieć. Naprawdę odnajdowała się w temacie. Karyn była najlepsza.

~

Reszta dnia minęła wyjątkowo spokojnie. Zresztą, ostatnio każdy dzień Nicka taki był. A co by się miało dziać? Dni tak bardzo różniły się od nocy. Każda noc była taka sama. Każdej nocy męczył go jeden sen, który sprawiał, że budził się około 3 w nocy i za nic nie mógł już zasnąć. W końcu zaczął się zastanawiać, czy nie zaczyna wariować. Ileż razy człowiekowi może śnić się to samo? Dwa razy? Trzy? Ale nie co noc...
Corbett uznał, że z jego wyobraźnią naprawdę jest coś mocno nie tak. Poza mężczyzną z płonącymi skrzydłami nie mógł na niczym innym skupić myśli. Zaczynało go to poważnie irytować. To przecież nie było normalne.
Chłopak westchnął ciężko i wstał z kanapy, na której siedział i skierował się do przedpokoju. Założył buty i ubrał kurtkę. Musiał się przewietrzyć. Wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi. Nie miał pojęcia, gdzie chce iść, ale musiał. Gdziekolwiek. Ruszył po prostu przed siebie.
Przeszedł kilka przecznic, nie myśląc zupełnie o niczym, gdy nagle zatrzymał się. Przed płonącym budynkiem. Dookoła już zbierali się gapie, ale brunet nawet nie zwracał na nich uwagi. Płonęła stara kamienica mieszkalna. Straż była już w drodze. W oddali słychać było syreny. Jednak nie sam pożar interesował Nicka. Skupił całą swoją uwagę na mężczyźnie, którego zauważył w kamienicy. W budynku była spora wyrwa – być może doszło do wybuchu. Tak to wyglądało. I właśnie tam Corbett dostrzegł nieznajomego. Nieznajomego, a jednocześnie tak bardzo znajomego. Widział te skrzydła... Pomiędzy płomieniami mimo wszystko się odznaczały. Były piękne. Zupełnie takie, jak w jego śnie. Choć może nawet piękniejsze.
Nie miał pojęcia, ile czasu tak stał i patrzył. Nawet nie zauważył jak straż pożarna zaczęła gasić pożar. Nieznajomy gdzieś zniknął, a chłopak wciąż nie mógł oderwać wzroku od budynku. Dopiero, gdy zauważył jakąś starszą kobietę, którą zajmowali się sanitariusze, ocknął się. Podszedł do niej.
- Kto panią uratował? – rzucił pytanie bez żadnych wstępów. Kobieta patrzyła na niego nieco zaskoczona. Jeden z sanitariuszy już chciał odciągnąć chłopaka, ale staruszka się odezwała.
- Jakiś młody strażak. Był bardzo miły i opanowany.
Brunet pokręcił przecząco głową.
- Nie. To nie był strażak. To był... – zaczął mamrotać. – Anioł...
- Synku, coś ci się musiało przewidzieć. Poznałabym anioła.
- Dobrze się pan czuje? – zapytał jeden z sanitariuszy. – Ucierpiał pan w pożarze?
- Nie... nie. – Pokręcił głową Nick i prędko wycofał się, odchodząc. Czuł, że traci zmysły. Przecież naprawdę go widział! Skręcił w jakąś alejkę.
- To chore... – mruknął do siebie.
- Wcale nie. – Usłyszał nagle czyjś głos. Zatrzymał się i rozejrzał. W zaułku zauważył mężczyznę. Wysokiego bruneta. Nagle nieznajomy rozłożył piękne ogniste skrzydła. Corbett omal nie krzyknął.
- Nie bój się, Nicholasie – odezwał się mężczyzna. – Nie zrobię ci krzywdy – dodał.
- Wiem – odpowiedział chłopak zupełnie odruchowo. Czuł, że anioł nie zrobi mu niczego złego. Skąd to wiedział? Po prostu miał takie przeczucie. Podszedł bliżej, wchodząc w głąb zaułka. Był zafascynowany płonącymi skrzydłami. I jednocześnie przerażony. – Nie boisz się, że ktoś je zobaczy? – zapytał cicho.
- Nikt ich nie widzi. Nikt, poza tobą – odpowiedział ognistoskrzydły. – I dlatego jesteś taki ważny, Nicholasie.
- Ja...? – Przełknął głośno ślinę.
- Ty. Masz misję. I ja ci w niej pomogę.

His burning wingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz