Lata uciekały, jak piasek przez palce...
7 lat później.
Klaustrofobia krzątała się po starym domu rodu Anemów. Tutaj albowiem osiedliła się wraz z rodziną z krwi i kości. Poprzedni domek przy miasteczku Leśnohuty był zbyt mały według Popiera na pomieszczenie tej bandy oszołomów (chodziło mu o Egenę i Vincenta starających się o niemowlaka i rodziców Vincenta, czyli Benedicta i Gai).
Tego słonecznego dnia Franklin miał zagościć w swojej nowej placówce oświaty, budynku szkolnym. Klaustrofobia przyszykowała mu pięknie wdzianko, by sprawić dobre wrażenie. Natomiast Popier miał przywieźć rano syna do szkoły bryczką ciągniętą przez łosie. Kiedy Franklin wszedł do budynku, wszyscy zaczęli się z niego śmiać, bo miał frak po pradziadzie Kordianie
Byle co miał we łbie, czuł się jak po używkach. Nagle podszedł do niego chłopak o imieniu Miclojaw. Uśmiechnął się promiennie, jak w ostatnich dniach wakacji.
- Witaj, przybyszu - rzekła owa szkapa.
- Dzie... dzie... dzień dobry - wyjąkał biedny najmłodszy członek Anemów.
- Zaprowadzę cię do twojej sali tortur - wybuchnął śmiechem.
- JAKA SALA TORTUR?! - pisnął Franklin.
Chodziło o klasę, a on się pomylił i z piskiem zaczął biegać po korytarzu. Miclojaw wystraszył się zachowania Franklina i uciekł. Franklin wpadł w histerię.
Jedno źle użyte słowo.
Wielka pomyłka.
VOUS LISEZ
DZIAD FRANKLIN - księga I
NouvellesNarodziny człowieka innego niż wszyscy. Powstanie najpotężniejszego...